środa, 10 sierpnia 2016

Mniej znaczy więcej.

 Czasem mamy wrażenie, że dni mijają jeden za drugim i nie dzieje się nic zadziwiającego, czy spektakularnego, co miałoby odmienić nasze życie. Niekiedy nawet rodzi się w nas wewnętrzne przekonanie pod tytułem ''Dziś na pewno nic ciekawego mnie już nie spotka.'' Otóż tej pewności nigdy nie należy nosić w sobie tak do końca.
 Dyżury w Centrum Onkologii właśnie tego mnie nauczyły. Nie dało się przewidzieć ich gotowego scenariusza. Tak, jak nie jest się w stanie przewidzieć, czy idąc po ciężkim dniu do metra, nie wpadnie się na miłość swojego życia lub dla odmiany, przechodząc przez pasy nie potrąci nas rozpędzony motor.
  Podczas dyżuru mogło być tak, że ktoś poprosił Cię o kefir i kilka godzin upływało na spokojnych spotkaniach,  które miały oczywiście ogromny sens, ale niekiedy mogłeś być świadkiem bardzo ważnych i czasem jednych z najtrudniejszych przeżyć w czyimś życiu. 
O jednym z takich zdarzeń, chciałabym wam  właśnie dziś opowiedzieć. Choć bardzo ciężko oddać je słowami.
   Działo się to w okresie jesienno-zimowym. Był wieczór, około godziny 18, więc za oknami panował już mrok.
 Po spokojnym dyżurze, byłam umówiona na spotkanie z nową wolontariuszką, by wstępnie oprowadzić ją po zagmatwanym labiryncie, którym jest CO. 
W ciągu dnia przez korytarze szpitala przewijają się setki osób i panuje spory gwar. Natomiast wieczorami jest dość cicho i spokojnie. Po krótkim oprowadzeniu, wróciłyśmy do pokoju dla wolontariuszy, by dziewczyna rozwiązała tzw. Test Wolontariusza, który sprawdzał, czy ktoś poradzi sobie w różnych sytuacjach na oddziale.  Do pokoju przyszły dwie inne osoby, więc uznałam, że najlepszym pomysłem będzie wyjście na hol, gdzie znajdowały się skórzane kanapy i fotele dla pacjentów, by  mogła spokojnie dokończyć wypełnianie testu. 
  Właściwie za kilka minut miałyśmy już opuścić szpital, gdy nagle usłyszałam przeraźliwy i głośny szloch. Był to ten rodzaj płaczu, który totalnie rozdziera od środka. W dalszej części holu panował półmrok, bo część świateł była przygaszona. Poprosiłam wolontariuszkę, by poczekała na mnie i poszłam zobaczyć, co się dzieje.

  Ujrzałam zrozpaczoną kobietę. Miałam wrażenie, jakby za chwilę jej serce miało pęknąć na kawałki. Byłam dość niepewna tego co robię,  ale postanowiłam do niej podejść.  Cichym głosem zapytałam:
- Czy mogłabym coś dla Pani zrobić?
Kobieta cały czas  głośno płakała... po chwili wydusiła z siebie:
- Moja córka...
Była w takim stanie, że pomyślałam o najgorszym. 
Po chwili dalszego płaczu powiedziała przerywanym i zachrypniętym od płaczu głosem:
- Lekarz powiedział, że już nie ma dla niej żadnych szans. Właśnie wracam z rozmowy z nim.
- Gdybym cokolwiek mogła zrobić dla Pani, proszę powiedzieć.
- Już nic nie można zrobić.
  Nie chciałam się narzucać i miałam już zrezygnować, ale coś wewnętrznie mi mówiło, żeby nie zostawiać jej samej. 
 Podeszłam z matką dziewczyny do windy. W oczekiwaniu aż nadjedzie, patrzyłam na kobietę całą we łzach i w pewnym momencie powiedziałam:
- Może mogę chociaż Panią przytulić?
- O tak...
Kobieta wręcz rzuciła się w moje ramiona.  Tak, jakby czekała na te słowa.Wtuliła się we mnie i zaczęła przez chwilę szlochać jeszcze bardziej. 
- Boże, mam wrażenie, jakbym tuliła moją córkę. Ile ma Pani lat?
-  24.
-  To praktycznie tyle, co moja córka. Skończyła fizjoterapię, odebrała niedawno dyplom, chciała tyle zrobić...a teraz tam leży, bezbronna i cierpi. Ja w to wszystko nie wierzę, dlaczego ją to spotykało. Gdybym tylko mogła położyłabym się tam za nią.
Słuchałam jej cierpliwie, trochę się uspokoiła i rzekła:
- Proszę niech Pani pojedzie ze mną na 6 piętro.
- Jasne, pojadę.

  Wjechałyśmy na oddział, poszłyśmy końcem korytarza i usiadłyśmy na fotelach przy stoliku. Większość oddziałów ma takie miejsce. Chwilę porozmawiałyśmy. Kobieta chciała się jeszcze bardziej uspokoić zanim wejdzie do córki.
- Może pójdę do pielęgniarek po jakiś lek, który by Pani pomógł się bardziej uspokoić?
- Gdyby Pani mogła...
Podeszłam:
- Dobry wieczór, chciałabym prosić o jakiś proszek na uspokojenie dla mamy jednej z pacjentek.  Uważam, że go potrzebuję w tym momencie.
Pielęgniarka ze stanowczą miną odrzekła;
- Dobrze, zaraz coś podamy, po czym wychyliła się do matki dziewczyny i krzyknęła: Niech się Pani uspokoi! Córka na pewno słyszy ten płacz. Nie może się Pani tak zachowywać.
Moja mina była bezcenna w tamtym momencie, a przynajmniej tak mi się wydaje. Pohamowałam jednak emocje. 
Pielęgniarka spojrzała na mnie i rzekła: 
- A w ogóle to Pani nie powinno tu być. Jest zakaz wstępu na oddział.
Spokojnym  tonem odpowiedziałam:
- Nie wiedziałam  o tym. Nie wchodziłam do sal. Z resztą ta Pani poprosiła mnie, żebym z nią wjechała. Nie mogłam jej zostawić samej. 
  Podeszłam jeszcze na chwilę do kobiety i zapytałam: 
- Chyba będę musiała za chwilę iść, bo mnie wypędzają. Mogę Panią zostawić?
- Tak, spokojnie. Dziękuję bardzo.

  Kiedy zbliżałam się do wyjścia z oddziału natknęłam się na wolontariuszkę,  którą  zostawiłam na dole. Okazało się, że dosiadła się do niej inna pacjentka, potrzebująca wsparcia.
- Wiesz Ilona, nie wiem, czy to co jej mówiłam, było dobre. Czy zachowałam się odpowiednio.
- Przepraszam, że tak wyszło, ale czułam, że nie powinnam jej zostawiać. Wierzę, że sobie poradziłaś. Miałaś chrzest bojowy.
  Zjechałyśmy windą na dół. Podzieliłam się swoimi przeżyciami z osobami, które były w pokoju. Przebrałam się i poszłam do metra. Nie, nie spotkałam  tam miłości mojego życia, ale gdyby ktoś godzinę wcześniej powiedział mi, że tak spokojny dzień zakończy się w ten sposób, popatrzyłabym z lekkim niedowierzaniem. Nigdy nie możemy być  pewni czegoś do końca.

   Oczywiście mogłam pocieszać tę kobietę.  Mówić, że wszystko będzie dobrze, a jej córka na 100 % z tego wyjdzie. Nie wiedziałam tego, więc zrobiłam to, co podyktowało mi serce. Czasem wspierając kogoś, chcemy powiedzieć i zrobić za dużo, a czasem tak proste gesty, jak przytulenie, czy dotknięcie dłoni mogą znaczyć więcej niż 1000 słów. Czasem pozornie mniej, znaczy dużo więcej.




(zdjęcie prywatne :)

''Cza­sami trze­ba usiąść obok i czyjąś dłoń zam­knąć w swo­jej dłoni, wte­dy na­wet łzy będą sma­kować jak szczęście.''
                  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz