poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Jesteś tu tylko raz.

  Niektórym  wydaje się, że są nieśmiertelni. Żyją korzystając tylko z rzeczy materialnych i szaleństw, tak jakby takie życie miało trwać wiecznie, a ludzie, którzy chorują, czy mają poważne  trudności w życiu należeli do jakiejś osobnej kategorii, do której oni nigdy należeć przecież nie będą. 
Z drugiej strony spotykamy na swojej drodze osoby, które narzekają na czym świat stoi, dosłownie na wszystko i do rangi życiowego problemu urasta dla nich złamany paznokieć, oblane kolokwium, czy brak najnowszego iphona.

Nie chcę tutaj absolutnie generalizować i zbytnio upraszać, ale są takie miejsca, gdzie myślenie trochę się zmienia...

  Kiedy zdecydowałam się na trzecim roku studiów na wolontariat w Klinice Chirurgii Onkologicznej  Dzieci i Młodzieży, nie przypuszczałam, że ta decyzja tak bardzo wpłynie na moje życie. 
Do dziś pamiętam korytarze Instytutu Matki i Dziecka, specyficzny zapach, gdy przekraczałam próg szpitala, odgłosy pomp i innych urządzeń na oddziale.
 Jednak  przede wszystkim zapamiętałam twarze dzieci, osób młodych, często tylko kilka lat młodszych ode mnie  oraz twarze  ich rodziców,  pełne miłości, zmęczenia i niepewności. 
Miałam wrażenie, że wszyscy na oddziale tworzą pewnego rodzaju rodzinę.

Dziś chciałabym Wam opowiedzieć jedną historię właśnie z tego miejsca.

  Mirka poznałam podczas jednego z moich pierwszych dyżurów. Był bardzo wrażliwym, pogodnym chłopakiem, trochę młodszym ode mnie. Miałam szansę odwiedzić go kilkakrotnie w czasie moich dyżurów. 
Dla niewtajemniczonych, standardowo jest tak, że ktoś przyjmuje chemię przez kilka dni i jeśli nie ma tzw ''spadków'' wyników badań, to jeśli stan zdrowia na to pozwala,  osoba ta wraca do domu i za 2-3 tyg. wraca znów do szpitala.
 Szansa, że trafi się ponownie na tę samą osobę na niezbyt dużym oddziale jest więc prawie pewna. 
Nie mieliśmy bardzo bliskich relacji, ale kilka razy  rozmawialiśmy ze sobą i graliśmy w gry.

Jednak jeden dzień wyrył mi się w pamięci chyba na zawsze. 

  Wróciłam na dyżur po chorobie. Los chciał, że trafiłam akurat na jego urodziny. 21. Oczko. 
Było odśpiewane 100 lat, prezent i piękny tort, który pomagałam roznosić innym pacjentom na oddziale. Panowała niezwykła atmosfera.
 Po wszystkim postanowiłam zostać z nim w sali i porozmawiać. Jego mama zostawiła nas samych. Pamiętam, że rozmawialiśmy dość długo. Mówiliśmy o jego planach i marzeniach, w końcu wchodził w dorosłość. 
Po pewnym czasie weszła jego mama i powiedziała, że niedługo będą musieli się zbierać, bo jadą dziś do domu. Zamieniliśmy jeszcze kilka słów, życzyłam im szczęśliwej podróży, pożegnałam się i zeszłam na dół do pokoju Fundacji, dzięki której mogłam wchodzić na oddział. 
     Otworzyłam drzwi i mówię uśmiechnięta do Anety, wspaniałej dziewczyny, która kierowała biurem, jak dobrze nam się rozmawiało i że bardzo miło było mi uczestniczyć pierwszy raz w urodzinach na oddziale.
 Na co Aneta popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem i powiedziała:
- Wiesz Ilona, ja nie wiem, czy on już wie...ale ma już skierowanie do hospicjum domowego.
Kiedy to usłyszałam, zaniemówiłam i przebiegł mnie dreszcz po plecach. 
  
  Był październik. Szłam jesiennymi ulicami Warszawy i rozmyślałam. Nie dowierzałam w to. Cały czas zastanawiałam się, czy, kiedy z nim rozmawiałam już o tym wiedział. Nic na to nie wskazywało. Tylko  przez chwilę podczas rozmowy wydawało mi się, że w jego uśmiechu było coś takiego, czym chciał mnie przed czymś uchronić...ale, czy tak rzeczywiście było, już nigdy się nie dowiedziałam i nie dowiem.

Dwa miesiące później dostałam informację o jego śmierci.

  Nieśmiertelność nie jest zagwarantowana nikomu z nas. Oczywiście śmierć boli tym bardziej, jeśli odchodzi ktoś młody. Czy jest we mnie na to zgoda? Nie. Nie chciałam jednak dodać narzekaczom kolejnego powodu do marudzenia w stylu ''Jakie to życie jest do d...bo młodzi umierają''.    Chciałam Wam pokazać, że jesteśmy tu RAZ, dlatego warto żyć, mieć plany i marzenia, próbować je realizować, zastanowić się nad tym, czy warto czasem rozckliwiać się nad błahostkami, a jeśli problemy nas przerastają, nie wstydzić się prosić o pomoc. Proszę Was, żebyście zawsze mieli szacunek do innych i pamiętali o tych, którzy swoich marzeń już nigdy nie spełnią.






''Życie nie jest przewiązane kokardą, ale i tak jest wspaniałym prezentem.''
- Regina Brett

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz