sobota, 31 grudnia 2016

Pacjentką być, cz.II... Zacznij żyć właśnie dziś!

To druga część mojej opowieści. Chciałam ją podzielić na kawałki, bo za jednym razem było by tego za dużo. Wracam więc do mojej drogi.

 Na bloku przywitała mnie pielęgniarka i z uśmiechem podając czepek na głowę zapytała: No to standardowe pytanie: Co dziś dobrego Pani jadła ?;p
- Haha...a obiad z dwóch zdań i jeszcze sobie kawę strzeliłam.
- Ooo...to kawą to by się Pani podzieliła ;p
- No za późno, zapraszam później .

Wiadomo, że byłam na czczo i nie jadłam nic nawet poprzedniego dnia.
Blok operacyjny zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jak z filmu wręcz ;p Atmosfera niesamowita. Cała, kilkuosobowa załoga starała się robić wszystko, żeby pacjent nie był zestresowany. Byli bardzo mili, w tle leciała muzyka...serio, jak dla mnie  tak to powinno wyglądać.

Przemiły anestezjolog, pyta mnie nad głową:
- Ile ma Pani lat?
- 26.
- Ło matko...jaka młoda. Ja też chcę tyle mieć.
- Ile ma Pani wzrostu ?
- Mmm..no tak 178,5 gdzieś ;p
 Na co drugi lekarz:
Same wysokie się dziś Panu Doktorowi trafiają i młode.
- I czuję się od razu młodszy ;p
Włączyła się lekarka, która mnie operowała. I tak sobie, żebyśmy chwilę żartowali.

- Wesoło tu macie Panie doktorze, z tego co widzę.
- Aaa, wie Pani bo my dostaliśmy zalecenie od psychiatry terapii przez pracę, bo podobno nie ma ludzi normalnych...są tylko niezdiagnozowani ;p
- Hahaha...ja jestem po psychologii i się całkowicie z tym zgadzam.
- O, to super. Podpiszę nam Pani zaświadczenia, że przeszliśmy terapię.
- Haha...spoko ;)
I nawet nie wiem w którym momencie odleciałam...ale w pewnym momencie zaczęłam czuć, że ktoś mi wierci czymś w brzuchu i zaczęłam odzyskiwać świadomość...nie mogłam otworzyć oczu, ruszyć ręką nic...Dzięki Bogu, zauważyli chyba, że parametry się zmieniły i usłyszałam tylko nad głową:
- Ej, ona nam się chyba budzi! Daj jej jeszcze 10 czegoś tam... (nie pamiętam nazwy xp) Zasadniczo jest tak, że większość naszych lęków się nie sprawdza, mój się do pewnego stopnia sprawdził.

  Potem obudziłam się już na sali pooperacyjnej.
Przywitała mnie cudowna pielęgniarka.
Zapytała mnie: Na ile odczuwa Pani ból w skali od 1 do 10?
Byłam w mega pozytywnym szoku, bo na temat opieki przeciwbólowej zawsze byłam wyczulona.
Co chwilę pytania, czy czegoś nie potrzebuje, czy mi zwilżyć usta, czy dać mi koc...
- Może mi Pani powiedzieć, czy miałam cięcie normalne, czy laparoskopie?
- Laparoskopie, czuła by Pani różnicę...
- Nie wiem, to moja pierwsza operacja w życiu xp

Skakało mi tętno i odczuwałam jednostajny ból, więc zadzwonili do anestezjologa i dostałam zastrzyk z morfiny. Nie mogłam spać więc sobie pogadałyśmy z pielęgniarką anestezjologiczną o służbie zdrowia, raku (sama była w strachu bo czekała na wynik biopsji z piersi), wspieraniu chorych, a potem o jej pracy, jej męża, który był lekarzem i o jej wnukach. Nie wiem, jak się nazywała...ale była przecudowna ;) I tak sobie gadałyśmy aż przyjechały po mnie pielęgniarki, żeby mnie zabrać na moją normalną salę.

I tak sobie leżałam z jednej strony przypięta pod monitor z opaską mierzącą ciśnienie, co kilka minut, z drugiej strony z kroplówką i cewnikiem do kompletu, ledwo mogąc się ruszyć i zaczęłam się w duchu śmiać z mojej pracy mgr w ironiczny sposób myśląc w duchu ''I jak mądralo, jak się miewa Twoje poczucie umiejscowienia kontroli zdrowia w tym momencie?'' xp żeby nie było badania, które robiłam z pacjentami n płucach były mega ciekawe i wiele mnie nauczyły...ale to mi przyszło n myśl mimowolnie w tamtym momencie ;)

Koło 5 rano przyszli i wyjęli mi cewnik i kazali  już chodzić. Taaa.... czułam się trochę, jak niemowlak, który stawia pierwsze kroki...ale im więcej się chodzi, tym szybciej dochodzi się do siebie. Prawda to!

 Następnego dnia rano na obchodzie, zapytałam, co mogą mi powiedzieć na temat operacji. Niestety nie było nikogo, kto brał w niej udział...więc usłyszałam:
- Mogę Pani powiedzieć tyle, ile w opisie operacji.
Okazało się, że zrobili mi intrę, bo coś im się nie podobało i wynik był niezłośliwy.
Uff....po prostu napięcie, jakie mi towarzyszyło podczas czytania tego opisu i ulga nie do opisania.

Po obchodzie weszła nowa pacjentka. Młoda, koło 30 z książkami pod pachą i sporą torbą. Szybko złapałyśmy kontakt i po kilku minutach okazało się, że będę w sali z kim innym. Zdziwiłam się, ale ok.

Do sali weszła kobieta po 60. Miała piękną piżamę, króciutkie włosy. Wydawała mi się bardzo niedostępna i poważna. Taka babka z ciężkim charakterem. Na początku nsze rozmowy były zdawkowe...ale zapytała mnie co mi jest, więc ja też to zrobiłam:
-  A mogę zapytać, co Pani jest?
- Rak jajnika. Nawrót.

Pomyślałam sobie...no nieźle.

Później przyjechali do mnie rodzicie. Powiedziałam im, tyle ile się dowiedziałam. Okazało się, że lekarka, która mnie operowała już jest i mama do niej poszła...i na szczęście przyszła do sali, żeby nie gadać o mnie za plecami ;p Chociaż tego, że trafiłam w bardzo dobrym momencie, bo mogło się to bardzo źle skończyć, w oczy nie usłyszałam.
- Wyglądało to bardzo groźnie przed operacją, ale na szczęście okazało się nie tak straszne.
Na co moja mama:
- Pani doktor,  a jeśli chodzi o dzieci?
- Tak, tak jak najbardziej...wygląda to bardzo optymistycznie.
No to kawałek kamienia z serca.
Zostało czekanie na ostateczną histopatologię 5 tygodni.

Podczas wizyty moich rodziców, moja współpcjentka (słownik mówi mi, że nie ma takiego słowa) ;p chcąc nie chcąc słyszała moje rozmowy z rodzicami. Rozmawialiśmy o hospicjum i o tym, że jako psycholog to powinnam sobie niby lepiej radzić, bo znam temat.Otóż nie jest tak moi drodzy.

W każdym razie, gdy rodzice pojechali, do pacjentki przyjechała córka i nagle w jej obecności zaczęła się na mnie otwierać, najpierw zwracając się do córki:
- Wiesz, tu mam taką fajną młodą psycholog...
- Tak? O proszę.
- I nagle pacjentka zwróciła się do mnie:
- Mogłaby mi Pani powiedzieć coś więcej o tym hospicjum, jak się załatwi itd...

Porozmawiałyśmy. Myślę, że być może chciała ten temat poruszyć już przy córce, ale być może przy mnie było trochę łatwiej.

Zostałyśmy same i dalej rozmawiałyśmy. Pacjentka dzieliła się ze mną swoimi trudnościami związanymi z chorobą.  Miała naprawdę dość i wiele mi o tym mówiła.Okazało się, że była pielęgniarką, która pracowała ponad 25 lat w zawodzie.
- Lubiła Pani swoją pracę?
- Kochałam...wiem, że to może głupio brzmi...ale ja naprawdę kochałam grzebać się w tych ranach.
Pracowała na ortopedii w ostatnim czasie.

Myślę, że nie spotkałyśmy się  na tej sali przypadkiem...wręcz jestem tego pewna.
Dla mnie to też była ogromna lekcja pokory. Przez całą noc przychodziły do niej pielęgniarki. Już nie miały jej się gdzie wkuwać. Miała żywienie pozajelitowe, więc była z każdej strony czymś obwieszona. Pomyślałam wtedy: Ilona, myślałaś, że coś wiesz dziecko drogie, bo przyszłaś i godzinę albo dwie z kimś pogadałaś...to teraz zobacz, jak to jest być z kimś 24h na dobę. Tak, to co innego.

Kiedy wychodziłam do domu, życzyłam jej siły i obiecałam, że będę trzymać kciuki...a ona mi życzyła, żebym zmieniła branżę...z resztą poprzedniego wieczora uznała, że powinni mnie zatrudnić tam na ginekologii.
- Nie Pani zostawi t onkologię.
- No dzięki. To aż tak kiepski ze mnie psycholog.
- Pfyy...psycholog to akurat jest z Pani bardzo dobry...ale jesteś za młoda kobieto na to.

Wróciłam do domu i powoli dochodziłam do siebie. Niestety nasiliły się inne dolegliwości ze strony neurologicznej. Zaciskanie krtanie, skurcze mięśni, zawroty głowy, objaw Trousseau (jak się później okazało itp) Wszyscy wcześniej to bagatelizowali lub wmawiali mi nerwicę. Ok, mogłam w nią wpaść przez ostatnie zdarzenia...ale znałam swój organizm, i reakcje na tyle, żeby wiedzieć, że to nie tylko o to chodzi. Kiedy jechałam po wyniki histopatologiczne...miałam rozmazany obraz przed sobą, wszystko było, jak nie z tej bajki...No tak, można to wytłumaczyć silnym stresem i po części n pewno tak było. Wyniki  ostateczne były niezłośliwe : D a ja nadal ledwo widziałam.
- Pani doktor, nie wiem co jest grane...ale rozmazuje mi się obraz przed oczami?
- Do neurologa, jak najszybciej...bo wie Pani SMy, nie smy....i tak zaczęła się moja druga droga, którą mega skrócę. Neurolog raz, neurolog dwa, badania krwi, rezonans głowy z kontrastem ( prywatny, uwaga: z pilnym skierowaniem, najwcześniej za kilka miesięcy)- czysty, próba tężyczkowa  w szpitalu na Banacha i tadam!
Lekarz, który mi robił to badania, rzekł: Pani nie ma prawa się dobrze czuć...ma Pni takie wyładowania w mięśniach. Powrót do neurologa, badanie magnezu, wapnia, d3, ustawienie suplementacji i leków...i jedno muszę Wam powiedzieć: Dbajcie o siebie, bierzcie magnez i d3 !!! i unikajcie stresu (łahahaha) Tak, wiem...to nie jest łatwe.

W każdym razie tą część bardziej ''onkologiczną'' chciałam opisać szerzej...ale to nie znaczy, że tężyczka kosztowała mnie mniej. Najgorsze w tym drugim wypadku było ostre wmawianie mi, że nic mi nie jest... Co, co przeżyłam to mega lekcja... właściwie wiele lekcji. To, że zostałam postawiona w roli pacjentki, że odczułam lęk przed rakiem, stres badań, że leżałam z osobą chorą n raka, że zetknęłam się ze służbą zdrowia od tej drugiej strony....choć były to ciężkie przeżycia, chcę wierzyć, że mimo wszystko były po coś. Pamiętam, jak dr Kosowicz kiedyś powiedziała na szkoleniu w CO, że to nieprawda, że zawsze to, co nas nie zabije, to nas wzmocni psychicznie, bo czasem może nas totalnie rozwalić psychicznie i ja się pod tym podpisuję. Każdy ma swoje granice. Ominęłam tutaj wiele trudnych dla mnie aspektów...bo jak sama zdałam sobie sprawę, starałam się przekazać to z dozą ironii i żartu...ale przepłakałam naprawdę wiele nocy i przeszłam wiele. Jeśli komukolwiek z Was moja opowieść przyniesie coś dobrego, to było sens się nią podzielić ;)
 Chciałam opowiedzieć  tę historię w tym roku, by zakończyć pewien etap, domknąć pewne sprawy i otworzyć się NOWY LEPSZY ROK I NA NOWE ŻYCIE :) Mimo wszystko wierzę, że takie właśnie będzie ono w 2017 roku :) a Wam życzę, żebyście byli szczęśliwi, w sposób w jaki WY tego pragniecie :) Kochajcie, dbajcie o siebie, najbliższych i przyjaciół i zawsze słuchajcie swego serca ;) wszystko inne jest drugorzędne.







                      ''Zacznij żyć właśnie dziś. Jest dużo później niż Ci się wydaje !''




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz