piątek, 23 grudnia 2016

Bóg się rodzi.

Ten wyjątkowy czas w roku właśnie nadszedł...kurcze zabrzmiało to jak zdanie z typowego świątecznego artykułu, w którym po kilku zdaniach są wymienione prezenty'' dla niej, dla niego i dla dziecka'' xp W każdym razie...ja osobiście zawsze lubiłam czas przedświąteczny. Zapach żywej choinki, domowego ciasta, płynące zewsząd piosenki świąteczne, lampki choinkowe, do których mam niesamowitą słabość  i generalne zamieszanie;)
 Natomiast umówmy się, że na to w jaki sposób przeżywamy święta ma wpływ wiele czynników...Po pierwsze to, czy jesteśmy wierzący, z kim spędzamy te Święta, jakie mamy relacje z bliskimi...i oczywiście, jak się czujemy...i na tym ostatnim aspektem chciałabym się skupić, czyli na Świętach w kontekście onkologii. Nie chcę pisać tutaj o tym, jak Święta są skomercjalizowane i że dzieciątko Jezus schodzi na dalszy plan  za zakupami, dekoracjami i wszystkim innym.  Tak jest, to prawda i mogłabym o tym pisać dużo, ale nie taki mam dziś cel.

 Pierwsze moje wspomnienie z okresem świątecznym na onkologii jest związane z Mikołajkami. Pamiętam, że wymyśliłam sobie iż przebiorę się za Mikołajkę. Wyciągnęłam z szafy starą czerwoną sukienkę- sweter ;p , białe rajstopy, czerwone baleriny i czapkę Mikołaja. W pasie przewiązałam się złotą wstążką,  w ręku trzymałam koszyk wiklinowy z czekoladkami, które udało mi się pozyskać dla pacjentów z ''mojego'' oddziału. Wyglądałam po prostu jak pierwszorzędna śnieżynka haha ;p Tak oto przyodziana ruszyłam na oddział, by podarować pacjentom prezenty i zaprosić ich na jogę śmiechu.
To było niezapomniane przeżycie. Był już wieczór. Na oddziale panował więc większy spokój. Wchodziłam z uśmiechem do sal i mówiłam, że wysłał mnie Święty Mikołaj ;) Radość jaką dostrzegałam w oczach pacjentów była jak radość dziecka, które pierwszy raz spotyka Mikołaja. To było coś bezcennego. Cudownie jest być Mikołajem ;) Nawet pacjenci, którzy byli  w poważniejszym stanie uśmiechali się na mój widok. Pamiętam, jak weszłam do jednej sali, w której leżała jedna pacjentka. Górne światło było zgaszone, wydawało mi się, że śpi. Zostawiłam więc czekoladkę na szafce i chciałam wyjść. Wtedy pacjentka lekko otworzyła oczy i mnie zatrzymała. Te iskierki w jej oczach i wdzięczność, że ktoś o niej pamiętał zapamiętam chyba na zawsze.
 Sama joga śmiechu też była ciekawym przeżyciem. Chociaż początkowo miałam sceptyczne nastawienie do wywoływani spontanicznego śmiechu u chorych, widząc ich radość zmieniłam ich zdanie i sama stałam się chichrającą mikołajką;p

Drugie wspomnienie, które utkwiło mi w pamięci  dotyczy pewnego pacjenta, z którym rozmawiałam kilka dni przed Wigilią. Pamiętam, że w ten dzień mieliśmy Wigilię Fundacyjną w jakiejś sali na Pradze...a ja popołudnie spędzałam na Ursynowie w Centrum Onkologii. Byłam przekonana, że mam dużo czasu i zdążę dojechać...wyszło inaczej ;p 
Weszłam do sali intensywnego nadzoru. Był tam jeden pacjent, który miał masę aparatury obok siebie, maskę z tlenem itd.  Poprosił mnie, żebym kupiła mu dwa pączki...kiedy z nimi wróciłam powiedział, żebym siadała, bo ze mną da się normalnie gadać. Spędziłam z nim sporo czasu. Myślę, że bardzo tego potrzebował...ale jedne z jego słów utkwiły mi w pamięci:
- Wiesz co...wiesz co zrobię pierwsze, jak stąd wyjdę?
- Co?
- Zajaram.
- Naprawdę?
- A pewnie.
- Wie Pan tak szczerze to jestem w szoku.
- Wiem...ledwo oddycham, nie wiem ile mi zostało...ale ja kocham palić i nic tego nie zmieni.
Na Wigilię Fundacyjną się spóźniłam i weszłam w trakcie życzeń, ale nie żałowałam.

I właśnie...Wigilie Fundacyjne. Cudowny czas. Niesamowicie ujmowała mnie ich atmosfera i to, że choć wszyscy byliśmy z różnych światów, w różnym wieku, znaliśmy się mniej lub bardziej potrafiliśmy znaleźć wspólny język...język życzliwości i dobroci,  szczerość życzeń składanych była bezcenna.

Dochodzimy do samego, rzeczywistego Dnia Wigilii. Wiele wydarzeń świątecznych dla pacjentów organizowanych jest w okolicy Świąt, ale my rozdawaliśmy prezenty pacjentom w samą Wigilię. Jeden raz, dwa lata temu, udało mi się dojechać w ten dzień. Wcześniej mówiłam sobie, że przecież muszę jeszcze posprzątać, popiec, ogarnąć siebie,  jechać ze Skierniewic do Wawy i wrócić...ale raz powiedziałam sobie: Halo, czy o to naprawdę w te Święta chodzi? Wiedziałam, że jak nie pojadę to będę żałować. Uważam, że to była bardzo cenna lekcja i cieszę się, że pojechałam. Pacjentów nie było dużo, ponieważ w miarę możliwości, jeśli stan zdrowia tylko na to pozwala wracają do domu na Święta...ale zostaje grupa osób, którym nie jest to dane. Sam fakt obecności drugiej osoby, słowo, uśmiech, przytulenie mają ogromne znaczenie dla osób chorych, ale i dla nas...to zawsze działa w dwie strony. 
Pamiętam, że wróciłam do domu i w biegu wpadłam pod prysznic, kiedy wyszłam na stole czekała ode mnie kartka Świąteczna z prezentem od mojej Śp. przyjaciółki Pauliny, o której pisałam w innym wpisie i zrodziło się we mnie poczucie, że te Święta są wyjątkowe i że naprawdę czuję ich magię ;) i aktualnie bardzo mi jej brakuje.

Kochani życzę Wam by w Was w te Święta obudziła się nadzieja na lepszy czas, by w waszych serduchach  zrodziło się coś pozytywnego :) Bądźcie z tymi, którzy Was kochają. Poślijcie dobre myśli tym, którzy Święta spędzają w szpitalach, hospicjach. Jeśli wśród waszych bliskich są osoby chore bądźcie z nimi. Przytulajcie się. Nie bójcie się rozmawiać o tym, co trudne i odnajdźcie swój sposób by obudzić magię Świąt :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz