piątek, 30 grudnia 2016

Pacjentką być, cz.I... czyli: Jeśli wydaje Ci się, że życie Cię nie zaskoczy...masz rację! Wydaje Ci się.

  Jestem bardzo świadoma, że dzieląc się poniższymi przeżyciami mogę spotkać się z wieloma opiniami i reakcjami. Tak naprawdę liczą się dla mnie tylko te, które wniosą coś dobrego w Wasze życie :)

Otóż...na samym początku zeszłego roku zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem.  Był początek stycznia. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Budziłam się w nocy po kilkanaście razy, miałam opuchnięty brzuch, bóle, nie miałam siły, pierwszy raz w życiu nie dostałam okresu....gdy tylko się w końcu pojawił i skończył, po długich poszukiwaniach, znalazłam lekarza w Wawie, do którego pojechałam, ledwo trzymając się na nogach.  Jestem mega wdzięczna losowi i swojej intuicji, że w tamtym momencie trafiłam właśnie do niego. Lekarz z powołania, przeprowadzający mega dokładny wywiad, taki do którego większość kobiet chciałoby trafić. Zostałam zbadana i Pan dr zaczął mi robić USG. Robił je bardzo długo, a n monitorze przed sobą widziałam wszystko. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Z resztą po długości badania i jego minie mogłam się domyślić.
-Panie doktorze coś jest nie tak?
- No wie Pani, trochę jest nie tak.
- Ja nie jestem do końca pewny tych zmian. Powinna Pani jak najszybciej trafić do dobrej kliniki na badania. 
Piszę to w bardzo dużym skrócie, ale czułam się jak w piosence Dżemu '' ...gdy wyrok napisany w lekarza oczach szklanych''.
- Wie Pan, jak się okaże, że mam raka to będzie to najgorsza ironia losu.
-  Dlaczego?
- Pracowałam sama z chorymi na raka i zawsze mi się wydawało, że to mnie nie dotyczy.
- Wie Pani...zawód niestety nie chroni nas przed chorobami.
TADAM! Odkrycie roku dla mojego zakutego łba...Powyższe zdanie trzeba podkreślić, pokolorować i dodać parę wykrzykników. Serio...miałam przekonanie, że skoro ja pomagam chorym, to sama nie zachoruję, wypierałam to najdalej jak się da. Badałam się, owszem...ale nie tak często i dokładnie jak powinnam. Jestem świeżo co po lekturze ''Onkologów'', mega książki, w której praktycznie każdy onkolog zapytany o to, czy sam się bada odpowiadał: Nie...więc ja apeluję do każdego kto pracuje w służbie zdrowia: nie jesteście niezniszczalni. Obudźta się! ;p Niesamowitym jest to, że mimo faktu iż badania kontrolne są 100 razy stresujące niż to, co później trzeba przejść, nadal tego nie robimy.
 Wyszłam z gabinetu. Padał śnieg i wiał wiatr. Pamiętam, że stałam na przystanku i wsiadłam w ogóle nie w tą stronę co miałam pojechać. Wyciągnęłam telefon i wpisałam  kod choroby z ICD10 z kartki z możliwym, niepewnym rozpoznaniem...początek ''nowotwór niezłośliwy ...'' Tak znam różnicę między nowotworem, a rakiem...ale heloł, w tamtym momencie mnie to nieszczególnie pocieszyło i z automatu w moich oczach pojawiły się łzy. 
  Gdy wróciłam do domu oczywiście wszyscy byli zszokowani i mega się przejęli. Bardzo mało osób wiedziało, co przeżywam. Nie chciałam się tym dzielić, nie chciałam z nikim rozmawiać na ten temat. Później usłyszałam od jednej osoby ''Wiesz, jak cholernie miałam ochotę przyjechać do Ciebie do szpitala, ale bałam się, że mi powiesz, żebym spadała.'' Taaak, przyjęłam najgłupszą technikę...czyli udawaj, że jest jest dobrze i odetnij się od ludzi, którym na Tobie zależy chociaż w środku masz ochotę wyć. Jestem w niej genialna wręcz. \ściana\

 Pan doktor polecił mi dwa szpitale w Wawie, zajrzałam na strony internetowe i wybrałam ten, który miał najlepszy sprzęt i dobrą kadrę i zadzwoniłam:
- Dzień dobry. Chciałam się zapytać, czy jeśli mam skierowanie na oddział, to jak przyjadę z rzeczami to tego samego dnia mnie przyjmiecie?
- A na operację tak? to ja Panią przełączę.
- Nie, chodzi o skierowanie na oddział. Na diagnostykę. Lekarz uważa, że ktoś inny powinien mnie jeszcze zbadać, na innym sprzęcie.
- No to musi się Pani rano zgłosić w Izbie przyjęć i zostanie Pani przyjęta.
- Tego samego dnia.
- Może to potrwać do kilku godzin, ale tak.
- Ok, le na pewno? Wie Pani...będę jechać ze Skierniewic, więc to dla mnie ważne.
- Tak, na pewno.
......................
Oczywiście w międzyczasie musiałam zaprzyjaźnić się z dr google. Tak, ja...ta sama, która zawsze przestrzegała przed tym pacjentów...która była na spotkaniu z dr Krzakowskim i dr Kosowicz i miała plik materiałów na ten temat i znała go na pamięć. Tak, ta sama Ilona siedziała i porównywała zdjęcia z internetu ze swoim USG i szukała potwierdzenie objawów. Mało tego...byłam tak święcie przekonana o swojej racji, że poezja. Zrobiłam sobie tym ogromną krzywdę i tym bardziej będę przed tym przestrzegać. Teraz przynajmniej jestem wiarygodnym przykładem ;p
...................
Stawiłam się na początku na Izbie przyjęć. Mama chciała mi towarzyszyć, więc się nie zapierałam bardzo...jej obecność była dla mnie z pewnością ważna. Ze spakowaną torbą dotrłam do szpitala.
Kiedy przyszła moja kolejka na Izbie, podeszłam do Pani i podałam skierowanie. Pani do mnie:
- Aleee to najpierw musi iść z tym do przychodni się zarejestrować?
- Ale jak to?
-  No takie są u nas procedury. Najpierw tam. Potem u nas.
Poszłam więc na pierwsze piętro do kolejnej kolejki. Pani bierze ode mnie dowód, spisuje sobie dane i mówi:
- No, to na kwalifikację na oddział u naszego lekarza może Pani przyjść 14 lutego. <Był ok.25 stycznia>
- Słucham?! Na jaką kwalifikację? Dostałam informację telefoniczną, że ze skierowaniem zostanę przyjęta tego samego dnia na oddział.  To teraz jeszcze Wasz lekarz będzie decydował, czy się na ten oddział nadaje???
- No tak...
- Chyba to są jakieś żarty. Ja ledwo stoję na nogach i na pewno nie będę czekać do 14 lutego. Poza tym jechałam tu kawał drogi i zostałam wprowadzona w błąd.
- Ja Pani nic nie zrobię. Chyba, że sobie Pani sama złapię lekarza i go zapyta...
- Aha.

Powiedzieć, że byłam zirytowana to mało...ale myślę sobie spróbuję. Przyszła lekarka więc, jak tylko weszłam pierwsza pacjentka, weszłam razem z nią i mówię, że chcę si,ę tylko zapytać, o to czy mnie przyjmie dzisiaj, bo mam bardzo niejasne zmiany i martwię się swoim stanem zdrowia. Na co lekarka i pacjentka się wręcz zaśmiały. No rzeczywiście...ubaw po pachy pomyślałam sobie.
- Yhmmmm....nie wiem, może Panią przyjmę, ale do 15 do ja mam ze 40 osób, więc proszę siedzieć i czekać.
Moja pierwsza myśl: Co za baba, idę stąd, bo ja mnie zbada, to przecież zejdę...ale po kilku minutach stwierdziłam: Dobra, co ma być to będzie. 
Wykorzystałam moment i wcisnęłam się w lukę między pacjentkami po dość krótkim czasie. Wchodzę i mówię:
- Pani Doktor, mogę?
-  To Pani...yhhh, no proszę.
- Pani doktor serio, gdybym nie czuła, że jest kiepsko, to by mnie tu nie było.
- Ok rozumiem, ale niech mnie Pani zrozumie, ja mam limity i codziennie tak jest.
- Limity z nfz...no tak, wiem co to znaczy. Pracowałam w hospicjum i otarłam się o temat.
Nagle nawiązałyśmy ze sobą dobry kontakt i okazała się całkiem w porządku kobietą.
- No co...no musimy Panią otworzyć i zobaczyć co się dzieje....bo po USG nikt Pni tego nie określi do końca. Napiszę Pani pilne na skierowaniu, to może się coś uda ugrać z terminem.
- Od, dzięki wielkie.

Poszłam więc do sekretariatu umawiać termin:
- Dzień dobry. Mam skierowanie na operację. Chciałbym umówić termin.
- Mhm, mhm..no mogę Pani zaproponować 15 marca.
- Yyyy...to z pilnym skierowaniem to jest 15 marca?
-  A tu nie ma że pilne.
- Jest, na pewno.
- Nie widzę. <podeszłam i pokazałam>
- A rzeczywiście...no to może być 10 marca, jak to Panią urządza. Niech się Pani cieszy, bo na maj zapisujemy.
- Aha...wie Pani, ale ja naprawdę kiepsko się czuję. Boję się tyle czekać. Te zmiany są duże i niejasne.
Trwało to chwilę i nagle ''CUD'' nad Wisłą:
- O, wie Pani właśnie w tym momencie pacjentka odwołała mi operację z 4 lutego, to jak chcę Pani?
- No pewnie.
- Nie za szybko ?;p
- Nie ;D

Dzięki temu, a właściwie dzięki swojemu uporowi, podejściu i szczerym rozmowom, termin miałam wyznaczony na za tydzień i mogłam zejść na dół zrobić badania niezbędne do zabiegu. Miałam wrócić za 6 dni, czyli dzień przed operacją i tak też uczyniłam.

Przyjechałam sama. Najpierw odebrałam wyniki, były ok. Marker ca 125 w normie, uf.
Poszłam na izbę, tam wywiad papierki i czas na zostanie pacjentką. Opaska, proszę się przebrać i udać na oddział.

Weszłam do ''zacnego'' pomieszczenia przy Izbie, gdzie było pełno różnych rzeczy i drzwi z obu stron, ktoś mi z resztą zajrzał w trakcie ;p Zakładam moją koszulkę...i co jest?! Okazało się, że skurczyła się w praniu i ledwo zakrywa mi pupę. Do tego papucie kupowane w ostatniej chwili, totalnie nie w moim stylu. I tak oto przeparadowałam przed kolejką na Izbie i dalej na oddział.
Pielęgniarki znalazły mi miejsce. Była to sala dwuosobowa z łazienką ( o dzięki Ci panie, że tam była). Moją pierwszą współpacjentką  była kobiet po 30, która niezbyt ucieszyła się na mój widok.  Pamiętam ten moment, kiedy podeszłam do łóżka, położyłam książkę i kubek na szafce, torbę, usiadłam na łóżku i czułam się, jak wklejona do tej całej bajki. Nie wiedziałam, czy mam leżeć, czy siedzieć, czym się zająć. Było mi mega nieswojo. Usiadłam więc i próbowałam zagaić rozmowę. Na początku było ciężko, ale potem lody trochę stopniały. Pacjentka sama mi później przyznała, że bardzo krwawi i w jej sytuacji czuję się bardziej komfortowo, jak jest sama. Okazało się, że przyszła na kontrolę w ciąży i serce dziecka nie biło i czekała na zabieg...ciężko więc oczekiwać, żeby tryskała humorem. Po jakimś czasie przyszły pielęgniarki by ją zabrać ,  ja po dwóch rozmowie udałam się na badanie.

 Młoda lekarka obejrzała moje usg zrobione u mojego lekarza, skierowania i zadała pytanie:
- Czy jeśli znajdziemy jakąś zmianę złośliwą podczas operacji, to zgadza się Pani na wycięcie ''wszystkiego'' ?
 Tak, to był taki moment, w którym coś Cię zatyka.
- Yyy...no jeśli znajdziecie coś złośliwego to chyba tak...no bo jakie są opcje.
- Chodzi o to, że jak się Pni godzi to robimy intrę (histoptologię w trakcie operacji n szybko) a jak nie to  czekamy na ostateczny wynik...
- A nie możemy zrobić intry ale i tak chcę poczekać na końcową histopatologię ?
 <najbardziej logiczne wg mnie rozwiązanie, mimo tego, że ciężko było mi o logiczne myślenie>
- Nie, tk nie robimy. Tylko, jak wyraża Pani zgodę.
- Ale dlaczego? To bez sensu.
- Wie Pani...co mam Pani powiedzieć, to jest drogie badanie...i się nie opłaca go robić, jak będzie Pani czekaći tak na końcowy wynik.
- Aha, cudownie...

Zaczęła robić badanie  USGi uwaga:
- O matko...Wie Pani co, nooo możemy się umówić, że jak operatorom się coś nie spodoba to zrobimy jednak tą intrę, ale i tak poczeka Pani na  ostateczne wyniki. To się zmieniło od ostaniego badania, urosło i j muszę się kogoś poradzić.
Wyszła na chwilę i wróciła z 2 innymi lekarkami i tak sobie radziły.

Usiadłam i zmiana o 180 stopni od poprzedniej rozmowy:
- To wygląda źle i zanosi się na bardzo trudną operację, raczej nie dadzą rady laparoskopowo...Wiem, że Pani już m wszystkiego a,z nadto, ale te zmiany mogą być niezłośliwe.

Wyszłam totalnie przybita. Weszłam do sali. Usiadłam przy stole. Przynieśli obiad. Biała breja z zacierkami i warzywami. Wzięłam łyżkę do ust, spróbowałam i tego smaku długo nie zapomnę.  W tym czasie przywieźli pacjentkę po zabiegu, zakrwawioną... jak tak siedziałam gapiąc się na zupę...Położyłam się, chciało mi się wyć. Bo co ta operacja mogła dla mnie oznaczać? Nie tylko to, że mogę mieć raka, ale też to, że nigdy nie zostanę matką...a co to oznacza dla kogoś kto ma 25 lat i wszystko jeszcze przed nim? Chyba nie muszę tłumaczyć.
Czułam się naprawdę podle. Miałam mega ochotę się do kogoś przytulić i wypłakać.
 Po południu przyjechała mama. Już się trochę ogarnęłam i starałam się pokazać, że daje radę.
Zeszłyśmy na dół do bufetu. Nic nie jadłam tego dnia, oprócz pół łyżki breji. Okazało się, że w bufecie są tylko zapiekani itp...jak na szpital przystało xp kiedy czekałam na zamówienie, z dziedzińca zawołała mnie pielęgniarka, zaprosiła do pokoju, wręczyła butelkę i powiedziała: 
-Od tego momentu proszę nic nie jeść. Tu ma Pani koszulę, w którą proszę się ubrać rano przed operacją.
Świetnie, pomyślałam sobie.

Wieczorem pacjentka z mojej sali wyszła. Zostałam więc sama. Włączyłąm tv na godz, tylko po to, żeby coś zagłuszało moje myśli. Miałam totalnie gdzieś, co w nim leci. Potem spotkałam się z anestezjologiem i czekała mnie pół przespana noc, po której wykąpałam się, ubrałam w zacną jednorazową koszulkę i czekałam na swoją kolej...aż zaczęłam się modlić i w pewnej chwili przyszła pielęgniarka i zaprosiła mnie na blok operacyjny i tak oto pojechałam swoją drogą do wielkiej niewiadomej...CDN.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz