Skąd ja na hematologii?
Moje pierwsze zetknięcie z hematologią miało miejsce podczas stażu, w którym brałam udział w ramach projektu szkoleniowego dla przyszłych ''onkoasystentów'' zorganizowanego przez Fundację Malgosi Braunek ''Bądź''. Był przełom listopada i grudnia 2017. Miałam mieć pod opieką trzy pacjentki i udzielać im wsparcia w domu. Jedną z nich była Kasia- młoda, trochę starsza ode mnie dziewczyna, chora na ostrą białaczkę szpikową.
Do dziś pamiętam nasze pierwsze spotkanie w jej domu. Na początku podchodziła do mnie z bardzo dużą nieufnością, ale szybko udało mi się zyskać jej sympatię. Nasze spotkania trwały po kilka godzin. Na drugim z nich siedząc naprzeciw mnie przy stole, jedząc zupę ugotowaną przez jej mamę, usłyszałam: ''Wiesz, bardzo chciałabym się z Tobą zaprzyjaźnić''. To był da mnie trudny moment, bo wiedziałam, że nie mogę i nie chcę tego zrobić. Kasia szybko wyznała mi, że zmaga się z drugą, poważną chorobą. Starałam się wspierać ją i jej mamę na tyle, na ile potrafiłam, opierając się na wiedzy merytorycznej, ale wlewając w to dużo ciepła i zrozumienia.
Pierwszy raz na Banacha
W czasie, kiedy Kasia była moją podopieczną, trafiła z powodu pogorszenia wyników do Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych SPCSK WUM i to właśnie wtedy w wyjątkowych okolicznościach zostałam wpuszczona na odcinek zamknięty Kliniki i pierwszy raz przekroczyłam jej próg. Pamiętam, że był wieczór,a my siedziałyśmy i rozmawiałyśmy w pokoju lekarskim ponad dwie godziny, aż jedna z lekarek, zapytała mnie kim jestem i co tam robię? Mój staż zbliżał się do końca, Kasia to wiedziała i czuła. Na naszym przedostatnim spotkaniu w jej domu strasznie płakała, mówiąc, że chce umrzeć i prosząc, żebym jej nie zostawiała. To była jedna z najtrudniejszych dla mnie sytuacji do tamtej pory. Razem z jej mamą prosiły mnie, żebym przyjeżdżała prywatnie. Czułam, że nie powinnam tego robić, że Kasi potrzeba jest inna opieka, a ja muszę ruszyć dalej. Na ostatnim spotkaniu Kasia była bardzo spokojna, miała już gotowy plan, w który naprawdę wierzyła:
''Wiesz, pomyślałam, że dostaniesz pracę w Kinice. Umów się z prof. Jędrzejczakiem, potrzebują psychologa.''
Miałam świadomość, że szanse na pracę w Klinice były, jak trafienie 6 w lotka, ale obiecałam jej, że umówię się na spotkanie.
Odwlekałam to, ale w końcu na jej prośbę w styczniu, umówiłam się i pojechałam, nie licząc na wiele. Profesor mnie przyjął i powiedział, że choćby chciał to jest jeden psycholog i niestety nie ma możliwości zatrudnić kolejnego, choć wiele osób chciałoby tam pracować. Odbyliśmy miłą i ciekawą rozmowę, zapytałam na koniec, czy mogę zostawić swoje papiery w sekretariacie na przyszłość i tak uczyniłam, opuszczając Klinikę.
Kika miesięcy później...
Pamiętam, jak dziś...Był Wieki Piątek, a ja miałam ręce upaćkane od zagniatania wielkanocnego mazurka,kiedy nagle zadzwonił mój telefon i wyświetlił mi się nr sekretariatu Kliniki:
-Dzień dobry, prof. Jędrzejczak chciałby z Panią porozmawiać. Tak powitała mnie Pani Ela, sekretarka.
Prof: Dzień dobry, psycholog odchodzi, a ja chciałbym nawiązać z Panią współpracę. Czy jest Pani zainteresowana?
- Oczywiście!
Ogromna radość mieszała się we mnie z szokiem.
Trudny początek
Kiedy zaczęłam pracę, poszłam na rozmowę do profesora i dowiedziałam się, że Kasia jest na oddziale. Usłyszałam, że jej sytuacja jest bardzo trudna, ale ona nie ma tej świadomości. Ubrana w biały kitel, stojąc w sekretariacie, spotkałam jej mamę, która szczerze ucieszyła się na mój widok i poprosiła, żebym poszła do jej córki. Dziewczyna dosłownie rzuciła mi się na szyję. To była tak szczera radość, że aż wywołała wzruszenie jej rodziny. Rozmawiałyśmy długo. Patrzyła i mówił o obrazie, który dostała i który zawiesiła w sali.
Za kilka dni, akurat, kiedy byłam u niej, przyszło dwóch lekarzy, mówiąc, że wychodzi do domu i będzie dostawała tabletki doustnie. Padło wiele pytań. Po wyjściu lekarzy, Kasia spojrzała na mnie i powiedziała:
-Wiesz co, nie podoba mi się to, co mówili.
- Co masz na myśli?
-Ja chyba umieram wiesz...czuję to. Chodź ze mną do doc. Basaka.
Była słaba, więc wzięłam ją pod rękę i poszłyśmy. To była trudna rozmowa. Przypadło nam w udziale przekazywać jej najtrudniejsze informacje, jednocześnie próbując ją wesprzeć, na ile to możliwe w takiej sytuacji. Odprowadziłam ją później do sali, od razu chwyciła za telefon i zadzwoniła do mamy. Później bywała na toczeniach krwi na innych piętrach, informując mnie, co się z nią dzieje. Zapewniałam ją o mojej chęci wspierania. Dziś wiem, że w jakiś sposób chciała mnie chronić. Kilka dni przed jej śmiercią, dostałam smsa o treści:
Dziękuję za wszystko. Jesteś najwspanialszą osobą, jaką poznałam w trakcie leczenia. '
Już wiedziałam. Czułam. Pamiętam, że siedziałam w swoim pokoju, tonąc w przyborach szkolnych dla osieroconych dzieci i robiąc paczki, kiedy nagle dostałam powiadomienie na fb z informacją o jej odejściu.
Taki był mój początek na hematologii. Niełatwy początek, ale głęboko w środku wiem, że nieprzypadkowy. Jestem dziś wdzięczna i na szczęście zdążyłam jej podziękować. To był rok obfity w przeróżne momenty, sytuacje i emocje. Wiele się nauczyłam i wiele doświadczyłam, ale o tym w odrębnym wpisie. Jedno wiem na pewno:
Sercem, duchem, ciałem i głową, czuję, że jestem w odpowiednim miejscu, a ta historia po prostu miała się wydarzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz