niedziela, 19 sierpnia 2018

Nierówna ''walka''.

  Po śmierci Kory  zaczęłam natrafiać w internecie na artykuły typu ''Kora nie przegrała żadnej walki...''
Spotkałam nawet ankietę, w której można było zagłosować, czy zwroty ''walka''  i ''przegrał walkę z rakiem'' powinny zniknąć z powszechnego użytku. Już jakiś czas nosiłam się z tym, żeby napisać kilka słów na ten temat z mojego punktu widzenia, więc może to dobry moment.

  Zwrot  ''walka z rakiem'' jest bardzo często spotykany. Przyznaję, że sama czasem mówię, że ktoś jest ''zmotywowany do walki z chorobą''.  Nie widzę w tym nic złego i myślę, że żadna ankieta nie wpłynie na używanie, bądź zaprzestanie używania tych słów. Natomiast niesamowicie ważnym jest, żeby zdać sobie sprawę z tego o jakiej walce mówimy.
Pomyślmy sobie z czym kojarzy nam się słowo walka?  To, co często przychodzi na myśl, to ring bokserski, sztuki walki, zawody sportowe, czy inne konkursy. Tyle, że w powyższych przypadkach  do  walki stają przeważnie przeciwnicy o wyrównanych szansach, dobrani na podstawie kategorii wiekowej, wagowej, poziomu wiedzy, czy sprawności fizycznej. Tymczasem raka nikt sobie nie wybiera na przeciwnika. To on pewnego dnia ''wybiera'' konkretną osobę i o żadnej równej walce od samego początku nie ma mowy. 



  Ostatnio trafiłam także na spot, w którym chore kobiety mówią o swoim życiu z rakiem,  jego  końcowe słowa moim zdaniem idealnie trafiają w sedno całego problemu: ''Tak wygląda moja codzienna walka z rakiem. Jeśli odejdę, nie mów, że ją przegrałam.'' Ta walka to szereg badań diagnostycznych, przebyte cykle chemioterapii, założone wenflony, skutki uboczne, ból, wachlarz emocji, praca nad akceptacją nowego obrazu siebie, budowanie relacji z bliskimi i personelem w sytuacji choroby, przeorganizowanie życia i wiele innych aspektów. Widząc nagłówek ''Przegrał walkę'' mogą pojawić się myśli spłycające tę całą przebytą drogę.   Ważnym jest, by głośno to powiedzieć: Nikt tutaj nie stara się za mało, żeby coś przegrać...ani lekarze, ani sam chory, ani bliscy, czy ja. Wszyscy chcemy, żeby ten proces zakończył się wyleczeniem, czyli wygraną walką z chorobą, ale wtedy medalu też nikt z nas nie dostanie...to co możemy dostać to uwolnienie od tego ''przeciwnika'', by iść dalszą drogą nie walcząc z nim, a ucząc się życia na nowo. 



   Człowiek to istota holistyczna, której nie da się w sytuacji choroby sprowadzić tylko do raka i ''walki'' z nim. Choroba to proces, który dotyczy konkretnej osoby, w którym mamy dany organizm będący nieprzewidywalną machiną, różne metody i etapy leczenia, skutki uboczne, ale też nastawienie psychiczne, zasoby osobiste w tym sposoby radzenia sobie, duchowość, role społeczne, relacje z rodziną, z personelem, krąg wsparcia. Czasem po prostu wszelkie, dostępne, medyczne metody leczenia zostają wykorzystane i kiedy tak się dzieje warto wzmacniać wszystkie inne wyżej wspomniane elementy, by człowiek mógł odejść w otoczeniu osób dla których jest ważny, z poczuciem, że jego życie miało sens, było wartościowe i że niczego nie przegrywa, bo patrząc po ludzku wszystko zostało zrobione.



 Bardzo chciałabym wspomnieć w tym momencie jedną z moich pacjentek, którą poznałam w listopadzie, a która niedawno odeszła. Olę odwiedzałam w jej domu rodzinnym. Obdarzyła mnie dużym zaufaniem, ponieważ nie znała mnie wcześniej.  Od początku nawiązałyśmy dobry kontakt. W tym czasie spotkałyśmy się kilkakrotnie i  przegadałyśmy kilkanaście godzin.
 Była młodą, piękną i mądrą kobietą samotnie wychowującą kilkuletniego synka. Chorowała na glejaka IV stopnia. Od początku zdawałam sobie sprawę z rokowania i realnych szans w tej walce, ale dla mnie zawsze najważniejszym jest, ile pacjent wie i ile jest w stanie w danym momencie przyjąć.Ola dużo się uśmiechała i chętnie rozmawiała, ale niełatwo było dotrzeć do tego, co naprawdę było w jej wnętrzu. Z czasem zaczęła się przede mną otwierać i powiedziała mi, że mało przed kim to robi. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to w dużej mierze obrona, by móc dobrze funkcjonować w tamtej sytuacji. Była osobą bardzo otwartą na  różne sposoby i możliwości leczenia. Szukałam dla niej różnych informacji, gdyż pełniłam rolę psychologa, ale i ''onkoasystenta''. Czasem się na mnie wkurzała (jak to sama nazywała) za to,że byłam głosem rozsądku i prosiłam o konsultowanie z lekarzem, czy może  używać określonych ziół, czy korzystać z danej metody wspomagającej.  
   Starała się jak najbardziej korzystać z chwili obecnej, chętnie uczestniczyła w różnych warsztatach dla pacjentów, które jej podpowiadałam. Była wolontariuszką i chciała coś robić dla chorych.  Podróżowała, marzyła, by popłynąć w tym roku w tzw ''Onkorejsie.''
   Ostatni raz widziałyśmy się przed Bożym Narodzeniem. Rozmawiałyśmy, a w tle leciały zdjęcia z w jej wspólnego wyjazdu z mamą, z którego niedawno wróciła.Podarowałam jej własnoręcznie zrobionego piernika z jej imieniem, ''Dziennik wdzięczności '' i piłkę nożną dla jej syna. Pamiętam jak razem szłyśmy do metra i powiedziałam, że dałam pozostałym dwóm pacjentkom,do których chodziłam możliwość kontaktu ze mną. Mam przed sobą obraz, jak Ola podnosi nieśmiało  dwa palce, jakby zgłaszała się do odpowiedzi, mówiąc, że ona też by chciała mieć taką możliwość. 
 Kontaktowałyśmy się później kilka razy. Wiedziałam, że się boi i czułam co się dzieje, ale walczyła do samego końca. Próbowała leczenia w Niemczech. Nie ma we mnie zgody na użycie wobec niej słów: ''Przegrała walkę'', ale wiem, że niektórzy będą ich używać i nie mam im tego za złe, bo stało się to bardzo powszechne. Dla mnie zrobiła wszystko, co po ludzku można było zrobić. 
Była wspaniałym człowiekiem. Po prostu zakończyła swoją ziemską drogę. Każdy pacjent ma swoją własną walkę i radzi sobie z nią tak, jak potrafi.

  Jesteśmy TYLKO albo AŻ ludźmi i na szczęście nie da się nas zamknąć tylko w kilku pojęciach, a już zwłaszcza walki, wygranej, czy przegranej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz