środa, 7 września 2016

Kalejdoskop życia.

  Nasze życie czasem zmienia się, jak w kalejdoskopie. Mieniąc się różnymi barwami i kształtami. Zdarzenia, których jesteśmy uczestnikami zmieniają się z różną szybkością i wywołują w nas przeróżne emocje.  Nie jesteśmy w stanie do końca przewidzieć, ani zaplanować kolejnych obrazów naszego życia. Nie wiemy też, jakie osoby napotkamy na naszych drogach i w jakim momencie ich osobistego kalejdoskopu zdarzeń staniemy na ich drodze.  



 Był taki jeden dzień w Centrum Onkologii, gdy byłam uczestniczką kilku zupełnie innych  historii, które dały mi przeżyć ogromną paletę emocji i poznać różne kolory i odcienie życia.

Weszłam do jednej z sal i dość szybko udało mi się nawiązać kontakt z jedną z pacjentek. Po chwili do rozmowy zaczęły włączać się inne, więc usiadłam  w fotelu przy stoliku, tak by móc rozmawiać ze wszystkimi Paniami. Pamiętam, że większość pacjentek miało chustki na głowach.
Była radość, śmiech, rozmowy o  dzieciach i wnukach. Wiadomo, że jak jedna z  Pań zaczęła wychwalać swoją pociechę, to inne nie mogły pozostać na to obojętne i też chciały powiedzieć kilka dobrych słów o swoich.
Panowała bardzo sympatyczna atmosfera.
W pewnym momencie do  sali weszła lekarka i wyprosiła mnie na chwilę. Chciała chyba przeprowadzić wywiad z nowo przyjętą pacjentką.
Wyszłam na korytarz i postałam chwilę, ale nie wiedziałam, ile czasu będę tam czekać, więc postanowiłam wejść do następnej  z sal...

  Była to sala intensywnego nadzoru. Te sale są przeważnie dwuosobowe, ale tym razem leżała tam jedna osoba. Obok niej siedziała para posiwiałych staruszków. Weszłam i zapytałam:
- Dzień dobry, czy mogłabym coś dla Państwa zrobić?
- Nie, dziękujemy...nic już nie można zrobić...Chyba, że mogłaby Pani z nami posiedzieć.
- Oczywiście, jeśli tylko Państwo chcą.
- O tak,  bardzo proszę z nami zostać.

Usiadłam na wolnym krześle. Za chwilę dołączyła jeszcze przyjaciółka rodziny.

 -Widzi Pani mamy po 84 lata, nasza córka 54 i teraz patrzymy, jak ona umiera...
Po ojcu kobiety widać było widać duży spokój. Matka natomiast rozpłakała się i zaczęła opowiadać mi o córce... Ja głównie słuchałam tego, czym tak bardzo chciała się ze mną podzielić.

Biło od nich niesamowite ciepło i dobro. 

- Córka wiele wycierpiała, długo chorowała. Nie założyła własnej rodziny. To nie powinno tak być, że my patrzymy na to jak odchodzi...Od wczoraj już nie ma z nią kontaktu.

Los chciał, że towarzyszyłam im do samego końca.  Ich córka zmarła w mojej obecności. Za chwilę zrobiło się zamieszanie. Przyszła pielęgniarka i musiałam wyjść z sali. Staruszka nie mogła uwierzyć, że to już nastąpiło, wręcz w ostatnich momentach, obserwując reakcje organizmu ukochanej córki miała nadzieję, że ona  się budzi...jej mąż natomiast wiedział, że były  to już ostatnie momenty jej życia. Widać było, jak bardzo starał się wesprzeć żonę w tym trudnym momencie. Myślę, że bardzo się kochali.

Gdy wyszłam z sali, byłam lekko oszołomiona, napiłam się zimnej  wody z baniaka stojącego na korytarzu, chwilę postałam na korytarzu i zjechałam windą na dół.  

Wróciłam później na oddział i weszłam do ostatniej sali.



Trafiłam na pacjentkę, która na początku niczego ode mnie nie potrzebowała, ale po chwili powiedziała:
- Wie Pani co... marzą mi się truskawki. Mam jabłka, ale nie mam wcale na niego ochoty...ale tak bym zjadła truskawek.
- Przecież moge iść do sklepu i zobaczyć, czy są ;)
- Naprawdę? Mogłaby Pani? :)
- No pewnie.

Zjechałam na dół, przebrałam się. Wyszłam na zewnątrz, zaczerpnęłam świeżego powietrza i poszłam do pobliskiego zieleniaka. Udało się, czekały na mnie piękne, czerwoniaste truskawki ;) Kupiłam trochę i wróciłam do pacjentki. Jej radość nawet ciężko mi opisać.

- Dziękuję Pani z całego serca. 

Kobieta uściskała mnie, a jej oczy zrobiły się szklane ze szczęścia. Nie staram się tego absolutnie wyolbrzymić. Tak było. Jej radość była podobna do radości dziecka, które właśnie dostało miśka wielkości słonia.

- Wiem, że Pani myśli, że to nic takiego...ale dla mnie dzisiaj te truskawki, to coś naprawdę wielkiego. Dziękuję ;)


  Obraz w kalejdoskopie zdarzeń nagle diametralnie się zmienił.  Spojrzałam na zegarek i zdałam sobie sprawę, że niedługo przyjdzie nowa osoba do wprowadzenia na oddział. Zjawiła się niebawem. Zaznaczyłam, że dziś miałam dość trudne przeżycia, więc nasze wprowadzenie nie będzie długie.

Wjechałyśmy razem. Weszłyśmy do sali. Spróbowałyśmy nawiązać kontakt z pacjentkami. Po chwili jedna z nich zaczęła płakać. Najpierw pomyślałam, że ze względu na swój stan zdrowia, ale okazało się, że nie to było powodem.

- Cudownie, że są jeszcze takie osoby, jak wy. To, co robicie jest bardzo potrzebne. Przez całe życie pomagałam innym, pracowałam z osobami uzależnionymi od alkoholu...tak bardzo chciałabym pracować. Dziś to Wy pomagacie mi/

 Nie zrobiłyśmy nic  wielkiego, ale kobietę tak bardzo wzruszył sam fakt, że ktoś przyszedł, uśmiechnął się i chciał coś dla niej zrobić, porozmawiać z nią. Dawała przez całe życie od siebie innym wiele, teraz, ktoś mógł coś zrobić dla niej.


  To był dla mnie niezwykły dzień. Bardzo trudny, ale i bardzo wartościowy. Może byłam tym jednym z obrazów w kalejdoskopie życia tych osób, które spotkałam...tak jak oni serią obrazów w moim. To był tylko jeden dzień, a paleta odczuć  i przeżyć tak wielka.
Nigdy nie wiemy, jaki obraz za chwilę się pojawi. Każdy coś wnosi do naszego życia, każdy nas czegoś uczy. Nawet jeśli w danym momencie coś nas przerasta, po czasie potrafi nabrać zupełnie innych barw.


Postarajcie się spotykając różne osoby na swojej drodze być tym obrazem, do którego chętnie się wraca lub jeśli traficie na kogoś w bardzo trudnym momencie jego życia, być chociaż takim kolorowym szkiełkiem, iskierką, czy koralikiem, które ten obraz rozjaśnią.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz