Kilka dni temu udałam się do jednej z przychodni na wizytę do neurologa na NFZ. Generalnie odkąd przyszło mi na początku roku stanąć w roli pacjentki i poznawać uroki służby zdrowia otrzymałam wiele lekcji...jak wiadomo lekcje bywają różne. Niektóre na długo zapadają nam w pamięci, inne bardzo szybko zapominamy, a do niektórych wracamy po czasie, gdy zrozumiemy, że były wartościowe i miały nas czegoś nauczyć.
Przyszłam do przychodni na godz 9:00, gdyż na magicznej kartce widniał napis: numerek 13, między 9-13. Nauczona doświadczeniem, że u jednego lekarza wizyta trwa trzy minuty, a u innego pół godziny przyszłam punktualnie. Niedługo potem usiadła koło mnie Pani w okolicach 60.
- Który ma Pani numerek?
- 13.
- Ja 15.
- Wie Pani weszła dopiero jedna osoba, ale jest już w gabinecie około 20 minut, także chyba sobie tutaj posiedzimy. Wolałam być punktualnie, bo byłam ostatnio świadkiem awantury, czy należy wchodzić według numerka, czy jak się przyszło.
- Aaa..ja wiem, już tyle chorób przeszłam. Wiele też widziałam i życie mnie dosyć mocno doświadczyło.
Straciłam męża, gdy miał 42 lata. Zachorował na żółtaczkę wszczepienną. Służył w policji.
- Ja też już troszkę dotknęłam tematyki chorób i cierpienia, bo koordynowałam wolontariat na onkologii i jestem po psychologii. Miałam też styczność z hospicjum.
- Tak? O proszę...mi 18 lat temu odjęli pierś. Miałam guza złośliwego.
- 18 lat, szmat czas...ale teraz jest w porządku?
- Tak, ale wtedy...jak się dowiedziałam, że jestem chora to broniłam się przed tym, żeby w ogóle zacząć się leczyć.
- A jak się Pani dowiedziała o chorobie?
- Czułam, że coś jest nie tak, Wyczułam sobie coś w piersi i powiedziałam siostrze, a ona natychmiast zabrała mnie do lekarza. Okazało się, że guz piersi, złośliwy.
Lekarz powiedział, żebym jak najszybciej poddała się operacji, ale się bałam.
- I co Pani zrobiła?
-Pojechałam do jakiegoś niby świetnego, znanego znachora, który niby potrafił powiedzieć, co jest człowiekowi i go uleczyć. I wie Pani co on mi powiedział? Że mam zajęty cały dół, narządy kobiece.
- Mmm, ale powiedziała mu Pani, że ma guza w piersi?
- Nie, właśnie nie. Jak mi powiedział, że mam zajęty dół, pomyślałam, że to już przerzuty i nie ma sensu nic już robić.
- Ach Ci znachorzy i cudotwórcy. Mogę się domyślić, jaki miała Pani obraz w głowie. Czasem wolimy szukać poza medycyną, wierząc, że obejdzie się bez zwykłego leczenia.
Teraz modny stał się tzw. dr google (internet). Ludzie wpisują objawy i sami stawiają sobie diagnozy. Czasem stworzą sobie tak przerażający obraz w głowie, że idą do lekarza ze swoją własną diagnozą, która przeważnie zakłada najgorsze...albo z góry zakładają, że już nie warto próbować się leczyć.
Na to odzywa się pacjentka z drugiego końca poczekalni:
- I ludzie biorą to wszystko do siebie, co tam jest w tym internecie. Też tak robiłam. To nie pomaga.
- Wiem, wiem...to nie zabrzmi chwalebnie, ale sama też tak zrobiłam, jak stałam się pacjentką i wiem, że może to przynieść dużo złego. Mimo, że wszystkich pacjentów wcześniej przed tym przestrzegałam. Widać musiałam przetestować na sobie, żeby się naprawdę nauczyć.
- Wie Pani...ale ja wtedy w końcu poszłam do ginekologa. W tamtych czasach nie tak łatwo było zrobić USG, ale jakoś mi się udało. Lekarz powiedział, że narządy kobiece mam zdrowe.
- Kiedy to usłyszałam, postanowiłam poddać się operacji i dzisiaj żyje.
- Cieszę się, że tak to się skończyło. Miała Pani chemię lub naświetlnia?
Tak i jedno i drugie...
- Mogę spytać, jak Pani znosiła leczenie?
- Generalnie dobrze, na początku trochę gorzej...jak odjęli mi całą pierś i miałam bardzo duże oparzenia po naświetlaniach. Do dziś czasem coś odczuwam w tych miejscach.
- No tak, uroki skutków ubocznych. A utraciła Pani włosy podczas chemii?
- Nie, właśnie nie.
- To dobrze. Wiem, że wiele kobiet ciężko to znosi.. Z resztą dla Pani strata samej piersi pewnie była ogromnym przeżyciem, jako dla kobiety. Zmienia się postrzeganie obrazu ciała, czasem poczucie kobiecości. Trzeba się przystosować do nowej sytuacji.
- No pewnie, że tak...Oczywiście, tak było i ze mną. To było trudne na początku...ale człowiek z czasem sobie to jakoś przetłumacza...a wtedy nie było dostępu do psychologa w szpitalu, przynajmniej ja nic o tym nie wiedziałam.
- No tak, sama Pani powiedziała, że minęło 18 lat. Oby nic z tamtych wspomnień już do Pani nie wróciło.
- Dziękuję, mam nadzieję, że tak będzie...ale dopadły mnie inne rzeczy.
- Mhm...a mogę spytać jakie? I czemu Pani idzie do neurologa?
- Kilka lat temu nagle prawie straciłam wzrok. Czytałam gazetę i nagle wszystko stało się rozmazane, zaczęła mnie boleć głowa, spróbowałam wstać, kręciło mi się w głowie i praktycznie nic nie widziałam.
- Na szczęście bardzo szybko trafiłam do lekarza. Okazało się, że miałam niedotlenienie mózgu. Lekarz mi powiedział, że trafiłam w naprawdę ostatnim momencie. Teraz muszę chodzić na kontrolę, co jakiś czas.
- Dobrze, że Pani o to dba i nie ucieka od tych wizyt.
- Nie wyobrażam sobie tego. Teraz kontroluję się na bieżąco. Tak samo z piersiami.
Ostatnio wykryli mi coś. Przestraszyłam się.
Zapadła chwila ciszy. Kobieta popatrzyła na mnie, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Na szczęście okazało się, że to tłuszczak i nie ma żadnych zmian złośliwych.
- Uf, to świetnie. Kamień z serducha.
- Na dokładkę miałam jeszcze operację wycięcia tarczycy, coś chyba poszło nie tak i prawie straciłam głos.
- Jak to?! Dawno to było?
- W maju tego roku.
- Aż niewiarygodne, bo teraz mówi Pani całkiem dobrze.
- Nauczyłam się szybko reagować i nie zwlekać z wizytami. Jestem pod opieką logopedy, a teraz idę do foniatry. Ogólnie dobrze się czuję.
Rozmawiałyśmy jeszcze o mnie, pokazywałam jej na zdjęciach mojego przyszłego chrześniaka , ona opowiadała mi o swoich dzieciach i wnukach, z którymi była ostatnio nad morzem i które niezmiernie mocno kocha. Biło od niej niesamowite ciepło.
Ok godz 13 wreszcie nadeszła moja kolej wizyty.
Gdy wyszłam, powiedziałam kilka słów i pożegnałyśmy się.
- Dziękuję bardzo za pogaduchy i za to, że wspólnie szybciej minęło nam te kilka godzin.
- Ja też Pani dziękuję. Jest Pani bardzo miła. Będzie dobrze z Pani zdrowiem, na pewno.
- Dziękuję. Do zobaczenia.
..............................................................
Dziś wybrałam się już z moim chrześniakiem- Wojtusiem i przyjaciółką do Tesco.
Stanęliśmy przy stosiku z wędlinami i rozpoznałam przed nami znajomą twarz.
- Dzień dobry.
- O, dzień dobry.
- Jak zdrówko ?
- Dobrze.
- Tak? Wszystko ok u neurologa?
- Tak, dostałam skierowanie na cholesterol i jakieś inne badania. Tak Pani dziś wygląda, że chyba bym nie poznała prawie.
- Tak? aż tak się zmieniłam w kilka dni haha ;)
- Mogę Pani przedstawić na żywo mojego chrześniaka, od niedzieli już oficjalnego, którego pokazywałam na zdjęciach :)
- No cudny maluch.
- Kurcze...no co za spotkanie. Myślałam o Pani, jak wyszłam z przychodni, jak poszła wizyta i co z Pani zdrowiem.
- Naprawdę? To miłe. Ostatnio opowiadałam o Pani moją siostrze, jaką cudowną młodą dziewczynę spotkałam.
- Jej...dziękuję bardzo.
- Życzę Pani wszystkiego dobrego.
- Wzajemnie. Do zobaczenia :)
''Nie ma przypadków...jest tylko cel, którego jeszcze nie rozumiemy.'' :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz