Kilka dni temu dzwoniłam do pewnego Stowarzyszenia dowiedzieć się czegoś więcej na temat oferty pracy przy pewnym projekcie. Traf chciał, że rozmawiałam z członkiem Zarządu. Była to starsza Pani o bardzo ciepłym głosie. Bardzo dobrze nam się rozmawiało i obiecała zadzwonić za kilka minut, jak porozmawia z prezesem, co do jego dyspozycyjności. Ucieszyła się na wieść, że koordynowałam wolontariat i mam doświadczenie szpitalno-hospicyjne.
Kolejny telefon dostałam wieczorem. Na wstępie otrzymałam przeprosiny za tak późny odzew i...dalszy rozwój rozmowy totalnie mnie zaskoczył.
- Przepraszam, że tak późno do Pani dzwonię, ale...wie Pani ja jestem teraz w takiej trudnej sytuacji <powoli zaczął łamać jej się głos>
Mój mąż leży siódmy tydzień w szpitalu po rozległym zawale.
- Proszę mnie nie przepraszać, naprawdę nie ma za co. Pani mąż jest w tym momencie najważniejszy. Domyślam się, jak może być Pani ciężko w tej sytuacji.
- Naprawdę, ja już nie wiem, co mam robić. Staram się trzymać, ale...<ta przemiła kobieta rozpłakała mi się totalnie do słuchawki> i płacząc dalej mówiła:
- Wie Pani nie ma z nim kontaktu, ja do niego mówię...ale nawet nie wiem, czy on mnie słyszy.
- Tego nigdy nie możemy być pewni, więc miejmy nadzieję, że słyszy.
- Przepraszam Panią, ale już nie wytrzymałam.
- A ja właściwie się cieszę, bo czuję, że tak długo nosiła Pani w sobie te wszystkie emocje, że potrzebiwała się Pani nimi z kimś podzielić.
- Dziękuję Pani...my jesteśmy małżeństwem od 50 lat.
- Jej...to piękne przeżyć razem tyle lat.
- Tak, wie Pani my jesteśmy już po 70. Tak byliśmy zżyci, a ja teraz na niego patrzę w takim stanie. Ostatnio dostał strasznych drgawek i nie mogli tego uspokoić...ja miałam wrażenie, że tego nie zniosę.
- Mogę tylko przypuszczać, jak trudnym przeżyciem jest patrzeć na osobę, którą się tak bardzo kocha, będącą w takim stanie.
- Ja wiem, że Jezus za nas cierpiał na krzyżu i że każdy z nas ma swój krzyż, ale czasem brak mi sił.
- Ja też jestem wierząca i od pewnego czasu odnajduje w tym głęboki sens i nadzieję, ale wiem, że czysto po ludzku, jest to czasem dla nas bardzo ciężko zrozumieć, zwłaszcza, kiedy kochamy drugą osobą.
- To prawda. Dziękuję Pani bardzo za rozmowę.
- Trzymam kciuki za zdrowie Pani męża i będę się za niego modlić.
- Naprawdę dziękuję.
..............................................................................................................................................................
Okazało się, że ze względu na główny profil działania Stowarzyszenia nie będę mogła podjąć z nimi współpracy. Nie miałam nawet serca powiedzieć jej tego w trakcie tamtej rozmowy, bo to nie była dobra chwila...ale czy nasza rozmowa to był przypadek? Nie. Jestem tego pewna, jak w każdym innym przypadku, kiedy spotykam różne osoby na swojej drodze i słyszę o ich historiach. To był moment, w którym ta wspaniała kobieta była na skraju wytrzymałości, bo nosiła wszystkie trudne emocje związane ze stanem męża w środku i starała się na zewnątrz pokazywać innym, że daje radę. A tymczasem jej serce rozrywało się na kawałki i...trafiłam się ja. Czy zrobiłam coś wielkiego? Nie...dałam jej poczuć,że ma prawo odczuwać, to co odczuwa, ma prawo płakać, ale i mieć nadzieję. Kochani, jestem przekonana, że w pewnym stopniu każdy z nas to potrafi, wystarczy tylko otworzyć serducho :) <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz