Tak, mam 26 lat i ktoś mógłby powiedzieć, że nie powinnam w ogóle o tym myśleć...otóż moje doświadczenia nauczyły mnie, że wiek nie jest absolutnie żadną gwarancją niczego. Nie mam absolutnie na myśli, żeby cały czas myśleć o odchodzeniu i śmierci, ale by nosić w sobie nutkę pokory wobec niej.
Cóż...żyjemy w czasach skomercjalizowanych, przepełnionych idealnymi rzeczami, sylwetkami, w których cierpienie i śmierć za wszelką cenę próbuje się zatuszować, zalukrować, przypudrować...tak, jakby nie istniała.
Nie zabieramy dzieci na pogrzeby, mówiąc,że babcia odeszła...co dla kilkuletniego dziecka brzmi mniej więcej ''babcia poszła, więc babcia wróci'', bo nie zdaje sobie ono jeszcze sprawy, że śmierć jest nieodwracalna.
Boimy się o niej rozmawiać, uciekamy od niej... a gdy przyjdzie się nam z nią zetknąć,jesteśmy bezradni i dużo silniej przeżywamy stratę. Znane mi są przypadki, gdy rodzina dzwoni na siłę po pogotowie, by zabrało umierającą osobę z własnego lęku przed jej śmiercią w domu. Co finalnie może jej wydłużyć życie o kilka godzin...tylko ten koniec życia spędza nie w otoczeniu bliskich i własnego domu, tylko rurek, pomp i personelu w białych kitlach.
Kiedyś trafiłam też na film dokumentalny, który pokazywał podejście do śmierci ludzi mieszkających na wsi i obrzędy z tym związane. Wspólnotę, którą potrafili stworzyć.
Mam w pamięci też siostrę mojej prababci, która siedziała przy trumnie i głaskała ją po głowie z niesamowitym spokojem. Ktoś powie z ironią, że ''ludziom prostym, starszym, wierzącym, ze wsi jest łatwiej...ale tak naprawdę to ciemnogród, bo nie mają świadomości i dostępu do wiedzy.'' Naprawdę? To dlaczego my, ludzie, którzy mają dostęp do wiedzy, nauki, rozwoju...w najważniejszych i kluczowych sprawach nie umiemy sobie poradzić?
Wiem, że ktoś może sobie pomyśleć...''Ilona, Ty masz inne spojrzenie na to wszystko, umiesz się z tym pogodzić...a ja nie.'' Otóż...nieprawda i dlatego między innymi ten wpis.
Kiedy odbywałam staż w hospicjum stacjonarnym w Warszawie,zrozumiałam wiele rzeczy. Między innymi to, że nie jestem do końca pogodzona z własną śmiertelnością i z tym w jaki sposób muszą odchodzić inni. Umiałam się głośno do tego przyznać.
Kilka razy byłam u jednego pacjenta, najpierw jako obserwator, potem samodzielnie zadając pytania i jako psycholog, za którego plecami siedziała kierowniczka psychologów, oceniająca moją rozmowę.
Pacjent, z którym wcześniej rozmawiałam długo, na różne tematy był bardzo spięty i poddenerwowany i czułam, że chce jak najszybciej zakończyć nasze spotkanie. Po wszystkim omówiłam rozmowę z przysłuchującą się jej psycholog.
- Ilona, jak oceniasz wasze spotkanie?
- Było zupełnie inne niż dotychczasowe. Było widać spięcie u Pana Janusza i ja chyba też troszkę się spięłam tą sytuacją.
- Wiesz...nie chciałam Ci mówić tego wcześniej, ale wczoraj w jego sali zmarł pacjent, na łóżku naprzeciwko. On to bardzo przeżył. Pierwszy raz był przy czyjejś śmierci,
Na chwilę mnie trochę przytkało. Pamiętałam tego drugiego pacjenta. Pamiętałam tę salę. Pomyślałam, jak mógł się czuć Pan J...
Po chwili namysłu powiedziałam.
- Wiesz co Dorota, chciałabym Ci powiedzieć: Tak, to zrozumiałe, że jest mu z tym ciężko i że teraz to przeżywa...ale po prostu wyobrażenie sobie tego, co on czuł mnie przerasta.
- Jak myślisz dlaczego?
- Bo nie jestem pogodzona z własną śmiertelnością.
- Dokładnie tak.
- Ale dobrze, że to powiedziałaś głośno i masz tego świadomość.
Przyznałam się do tego, bo tak czułam. Chciałam być w zgodzie ze sobą. Myślę sobie, że wiele osób nie umie powiedzieć o tych obawach głośno, a co za tym idzie zrobić pierwszy krok by je przepracować. Nie jest to łatwe, tak samo jak temat nie jest łatwy...ale myślę, że warto chociaż próbować o nim mówić.
Jeśli chodzi o pacjentów sprawa jest bardziej skomplikowana, bo czasem nie dopuszczają do wiadomości powagi stanu w jakim się znaleźli. Czasem takie mechanizmy obronne pozwalają im po prostu przetrwać przez jakiś czas i nie naszą rolą jest je niszczyć, wręcz nie wolno tego robić...ale jeśli mówimy o relacjach rodzinnych, relacjach chorych z rodzinami... jeśli ktoś siada przy łóżku chorej terminalnie matki i ona mówi:
- Ciekawe jak jest po drugiej stronie. Czuję, że mój czas już się zbliża.
a ktoś jej odpowie:
- Mamo daj spokój, jeszcze nas przeżyjesz'' albo zareaguje wręcz złością, odbiera jej możliwość mówienia o swoim lęku przed śmiercią, oswajania go...i wzajemnego zbliżenia w tak trudnym i ważnym momencie.
Dlaczego? Powodów może być kilka. Często dlatego, że kocha swoją matkę i nie wyobraża sobie jej odejścia i spycha, to co nieuniknione daleko. Często też ktoś sam nie pogodził się z własną śmiertelnością.
To co ja mogę zrobić? I do czego ja dążę?
Dążę do tego, że najważniejszą rzeczą w tym wszystkim jest dbałość o relacje i szczerą rozmowę. Pacjent, o którym mówiłam i wielu innych pacjentów z hospicjum miało ogromne problemy w relacjach. Niektóre z nich pojawiają się dopiero w trakcie choroby, ale zazwyczaj choroba terminalna po prostu nasila konflikty, które kiełkowały przez lata. Wszyscy stąd odejdziemy, prędzej, czy później. Dlatego, jak to ksiądz Kaczkowski mówił, żyjmy na pełnej petardzie...ale też w kontekście uczuć i relacji. Kiedy wszystko sprowadzimy tylko do powierzchowności, to tak naprawdę to traci sens. Wiele osób odwiedzających swoich bliskich w hospicjum, czy szpitalu nie wie, co ma mówić...a czasem wystarczy być, potrzymać za rękę, przytulić, dać łzom płynąć i dać sobie szansę, by powiedzieć o swoich własnych uczuciach i lękach. Tak proste, a jednak tak cholernie trudne.
Nie chcę generalizować i mówię o moich własnych spostrzeżeniach i odczuciach. Uważam, że temat jest niesamowicie ważny, choć trudny. Nie chciałam go posypać lukrem. Chciałam uświadomić, że te obawy i lęki są normalne, że nie jest wstydem o nich mówić. Temat jest bardzo szeroki i bardziej skomplikowany niż by się mogło wydawać...ale jedno jest pewne: Nie jest to temat tabu. Jest to samo życie, którego odchodzenie i śmierć są nieodłącznymi etapami.
''Nie bójcie się bliskości. Nie czekajcie, bo jest coraz później. Kochajcie teraz.''
- ks. Jan Kaczkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz