Po śmierci Kory zaczęłam natrafiać w internecie na artykuły
typu ''Kora nie przegrała żadnej walki...''
Spotkałam nawet ankietę, w której
można było zagłosować, czy zwroty ''walka''
i ''przegrał walkę z rakiem'' powinny zniknąć z powszechnego użytku. Już
jakiś czas nosiłam się z tym, żeby napisać kilka słów na ten temat z mojego
punktu widzenia, więc może to dobry moment.
Zwrot
''walka z rakiem'' jest bardzo często spotykany. Przyznaję, że sama
czasem mówię, że ktoś jest ''zmotywowany do walki z chorobą''. Nie widzę w tym nic złego i myślę, że żadna
ankieta nie wpłynie na używanie, bądź zaprzestanie używania tych słów.
Natomiast niesamowicie ważnym jest, żeby zdać sobie sprawę z tego o jakiej
walce mówimy.
Pomyślmy sobie z czym kojarzy nam się słowo walka? To, co często przychodzi na myśl, to ring
bokserski, sztuki walki, zawody sportowe, czy inne konkursy. Tyle, że w
powyższych przypadkach do walki stają przeważnie przeciwnicy o
wyrównanych szansach, dobrani na podstawie kategorii wiekowej, wagowej, poziomu
wiedzy, czy sprawności fizycznej. Tymczasem raka nikt sobie nie wybiera na
przeciwnika. To on pewnego dnia ''wybiera'' konkretną osobę i o żadnej równej
walce od samego początku nie ma mowy.
Ostatnio trafiłam także na spot, w którym
chore kobiety mówią o swoim życiu z rakiem,
jego końcowe słowa moim zdaniem
idealnie trafiają w sedno całego problemu: ''Tak wygląda moja codzienna walka z
rakiem. Jeśli odejdę, nie mów, że ją przegrałam.'' Ta walka to szereg badań
diagnostycznych, przebyte cykle chemioterapii, założone wenflony, skutki
uboczne, ból, wachlarz emocji, praca nad akceptacją nowego obrazu siebie,
budowanie relacji z bliskimi i personelem w sytuacji choroby, przeorganizowanie
życia i wiele innych aspektów. Widząc nagłówek ''Przegrał walkę'' mogą pojawić
się myśli spłycające tę całą przebytą drogę.
Ważnym jest, by głośno to powiedzieć: Nikt tutaj nie stara się za mało,
żeby coś przegrać...ani lekarze, ani sam chory, ani bliscy, czy ja. Wszyscy
chcemy, żeby ten proces zakończył się wyleczeniem, czyli wygraną walką z
chorobą, ale wtedy medalu też nikt z nas nie dostanie...to co możemy dostać to
uwolnienie od tego ''przeciwnika'', by iść dalszą drogą nie walcząc z nim, a
ucząc się życia na nowo.
Człowiek to istota holistyczna, której nie
da się w sytuacji choroby sprowadzić tylko do raka i ''walki'' z nim. Choroba
to proces, który dotyczy konkretnej osoby, w którym mamy dany organizm będący
nieprzewidywalną machiną, różne metody i etapy leczenia, skutki uboczne, ale
też nastawienie psychiczne, zasoby osobiste w tym sposoby radzenia sobie,
duchowość, role społeczne, relacje z rodziną, z personelem, krąg wsparcia.
Czasem po prostu wszelkie, dostępne, medyczne metody leczenia zostają
wykorzystane i kiedy tak się dzieje warto wzmacniać wszystkie inne wyżej
wspomniane elementy, by człowiek mógł odejść w otoczeniu osób dla których jest
ważny, z poczuciem, że jego życie miało sens, było wartościowe i że niczego nie
przegrywa, bo patrząc po ludzku wszystko zostało zrobione.
Bardzo chciałabym wspomnieć w tym momencie
jedną z moich pacjentek, którą poznałam w listopadzie, a która niedawno
odeszła. Olę odwiedzałam w jej domu rodzinnym. Obdarzyła mnie dużym zaufaniem,
ponieważ nie znała mnie wcześniej. Od
początku nawiązałyśmy dobry kontakt. W tym czasie spotkałyśmy się kilkakrotnie
i przegadałyśmy kilkanaście godzin.
Była młodą, piękną i mądrą kobietą samotnie wychowującą kilkuletniego synka. Chorowała na glejaka IV stopnia. Od początku zdawałam sobie sprawę z rokowania i realnych szans w tej walce, ale dla mnie zawsze najważniejszym jest, ile pacjent wie i ile jest w stanie w danym momencie przyjąć.Ola dużo się uśmiechała i chętnie rozmawiała, ale niełatwo było dotrzeć do tego, co naprawdę było w jej wnętrzu. Z czasem zaczęła się przede mną otwierać i powiedziała mi, że mało przed kim to robi. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to w dużej mierze obrona, by móc dobrze funkcjonować w tamtej sytuacji. Była osobą bardzo otwartą na różne sposoby i możliwości leczenia. Szukałam dla niej różnych informacji, gdyż pełniłam rolę psychologa, ale i ''onkoasystenta''. Czasem się na mnie wkurzała (jak to sama nazywała) za to,że byłam głosem rozsądku i prosiłam o konsultowanie z lekarzem, czy może używać określonych ziół, czy korzystać z danej metody wspomagającej.
Starała się jak najbardziej korzystać z chwili obecnej, chętnie uczestniczyła w różnych warsztatach dla pacjentów, które jej podpowiadałam. Była wolontariuszką i chciała coś robić dla chorych. Podróżowała, marzyła, by popłynąć w tym roku w tzw ''Onkorejsie.''
Była młodą, piękną i mądrą kobietą samotnie wychowującą kilkuletniego synka. Chorowała na glejaka IV stopnia. Od początku zdawałam sobie sprawę z rokowania i realnych szans w tej walce, ale dla mnie zawsze najważniejszym jest, ile pacjent wie i ile jest w stanie w danym momencie przyjąć.Ola dużo się uśmiechała i chętnie rozmawiała, ale niełatwo było dotrzeć do tego, co naprawdę było w jej wnętrzu. Z czasem zaczęła się przede mną otwierać i powiedziała mi, że mało przed kim to robi. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to w dużej mierze obrona, by móc dobrze funkcjonować w tamtej sytuacji. Była osobą bardzo otwartą na różne sposoby i możliwości leczenia. Szukałam dla niej różnych informacji, gdyż pełniłam rolę psychologa, ale i ''onkoasystenta''. Czasem się na mnie wkurzała (jak to sama nazywała) za to,że byłam głosem rozsądku i prosiłam o konsultowanie z lekarzem, czy może używać określonych ziół, czy korzystać z danej metody wspomagającej.
Starała się jak najbardziej korzystać z chwili obecnej, chętnie uczestniczyła w różnych warsztatach dla pacjentów, które jej podpowiadałam. Była wolontariuszką i chciała coś robić dla chorych. Podróżowała, marzyła, by popłynąć w tym roku w tzw ''Onkorejsie.''
Ostatni
raz widziałyśmy się przed Bożym Narodzeniem. Rozmawiałyśmy, a w tle leciały
zdjęcia z w jej wspólnego wyjazdu z mamą, z którego niedawno
wróciła.Podarowałam jej własnoręcznie zrobionego piernika z jej imieniem,
''Dziennik wdzięczności '' i piłkę nożną dla jej syna. Pamiętam jak razem szłyśmy
do metra i powiedziałam, że dałam pozostałym dwóm pacjentkom,do których
chodziłam możliwość kontaktu ze mną. Mam przed sobą obraz, jak Ola podnosi
nieśmiało dwa palce, jakby zgłaszała się
do odpowiedzi, mówiąc, że ona też by chciała mieć taką możliwość.
Kontaktowałyśmy się później kilka razy. Wiedziałam, że się boi i czułam co się dzieje, ale walczyła do samego końca. Próbowała leczenia w Niemczech. Nie ma we mnie zgody na użycie wobec niej słów: ''Przegrała walkę'', ale wiem, że niektórzy będą ich używać i nie mam im tego za złe, bo stało się to bardzo powszechne. Dla mnie zrobiła wszystko, co po ludzku można było zrobić.
Kontaktowałyśmy się później kilka razy. Wiedziałam, że się boi i czułam co się dzieje, ale walczyła do samego końca. Próbowała leczenia w Niemczech. Nie ma we mnie zgody na użycie wobec niej słów: ''Przegrała walkę'', ale wiem, że niektórzy będą ich używać i nie mam im tego za złe, bo stało się to bardzo powszechne. Dla mnie zrobiła wszystko, co po ludzku można było zrobić.
Była
wspaniałym człowiekiem. Po prostu zakończyła swoją ziemską drogę. Każdy pacjent
ma swoją własną walkę i radzi sobie z nią tak, jak potrafi.
Jesteśmy
TYLKO albo AŻ ludźmi i na szczęście nie da się nas zamknąć tylko w kilku
pojęciach, a już zwłaszcza walki, wygranej, czy przegranej.