poniedziałek, 26 czerwca 2017

Postawa serca.

Zdarzało mi się jeździć z  przystanku autobusowego, na którym spotykałam czasem pewnego mężczyznę. Zawsze naturalnym było dla mnie mówienie ''dzień dobry'' zwłaszcza jeśli spotykałam kogoś  już któryś raz. Kilka razy zdarzyło nam się rozmawiać o błahostkach typu:jaką ładną mamy dziś pogodę i tym podobnych.
Pewnego dnia czekałam na autobus i przyszedł mój znajomy nieznajomy z widzenia. Usiadł obok mnie na ławce i zaczęliśmy rozmawiać o chorobach. Kiedyś wspominał mi, ze był na komisji lekarskiej, ale nie chciałam dopytywać, co mu dolega. Tamtego dnia było jednak trochę inaczej.

(...)Strasznie się pocę po tych lekach, które biorę. Ledwo dziś żyję. Generalnie te moje leki są dość poważne i dają różne skutki uboczne.
- Mogę zapytać na co Pan choruje?
- Na schizofrenię.

W momencie, kiedy to mówił, spojrzał na mnie i miałam przez chwilę wrażenie, że zastanawiał się, czy ucieknę  albo całkowicie zamilknę.
Moja reakcja była zwyczajna:

- To rzeczywiście poważna choroba i zdaje sobie sprawę z tego, że takie leki mogą dawać wiele niepożądanych działań.

Stworzyła jednak pole do stworzenia atmosfery zaufania i większego otworzenia się. Pan zaczął mi opowiadać o swojej chorobie. Nie zdradziłam, że jestem po pychologii to nie było potrzebne.

- Wiesz, co jest najgorsze w tej chorobie...samotność.  Nawet nie wiesz, ile dla nie znaczy, jak chociażby spotykam Ciebie, uśmiechasz się i normalnie mną rozmawiasz. Dzięki temu dzień staje się piękniejszy.  (płacz)
-  Dziękuję, ale to takie naturalne dla mnie.
- Nawet moja własna rodzina wyzwała mnie od świrów. A ja przecież biorę leki, nie jestem niebezpieczny, to nie moja wina, że zachorowałem.
-  Każdy z nas może zachorować. A ma Pan przyjaciół, znajomych?
- Praktycznie nie. Wszyscy albo się odwrócili. Przez chorobę nie pracuję, więc też nie poznaję nowych osób.
- Mogę zapytać jak Pan zachorował?
- Nagle. Wracałem z pracy autobusem i nagle zaczęło mi się wydawać, że wszyscy w autobusie nie dają mi z niego wysiąść, nie wiedziałem co się dzieje. Karetka, szpital, kilkanaście miesięcy wyjętych z życia. W ciągu jednego dnia całe moje życie zmieniło bieg, a normalne życie się skończyło.


Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to co było dla mnie normalne, czyli życzliwa postawa, uśmiech i rozmowa, bez oceniania, stereotypowego patrzenia i przypinania łatek mogą znaczyć dla kogoś tak wiele.
Przytoczyłam powyższą rozmowę, bo dobrze ją pamiętam, ale wiele  razy zdarzało mi się widzieć smutek i ból pacjentów na onkologii z powodu tego, że znajomi się od nich odsunęli, że zostali sami. Jeden Pan powiedział mi, że odkąd stracił włosy i choruję, ludzie omijają go na wsi dużym łukiem, a niektórzy wierzą, że można się rakiem od niego zarazić. Jeśli chodzi o relacje, często jest tak, że ludzie rzeczywiście nie wiedzą, jak się zachować, co powiedzieć...a jaka jest jedna z recept na to?  Właśnie postawa serca <3 na drugiego człowieka, czyli  postawa takiej otwartości i bycia  dla drugiego bez oceniania. Czy jesteśmy znajomi, czy nieznajomi. Jeśli zobaczymy w drugiej osobie człowieka, takiego jak my, a nie schizofrenika, chorego na raka, pacjentkę po chemii, której wypadły włosy, itd...to możemy dać od siebie naprawdę coś wartościowego. Wystarczy uśmiech, uścisk dłoni, serdeczne powitanie, próba nawiązania rozmowy, zwrócenie uwagi na potrzeby innych. Jeśli kogoś znamy, nie bójmy się powiedzieć otwarcie: Jesteś dla mnie ważna, ale naprawdę nie wiem jak powinnam się zachować wobec Ciebie.kiedy wiem, ze masz raka.
 Czasem nawet wspólne milczenie wiele znaczy. Miejmy otwarte serca na innych ludzi :) Uwierzcie, że warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz