niedziela, 11 lutego 2018

Światowy Dzień Chorego

  Ludzie chorzy- jedni z najlepszych nauczycieli życia. Choć często nie są profesorami, to nierzadko od nich, często tych, którzy nie ukończyli żadnych wielkich szkół, możemy nauczyć się najwięcej. Najlepszą szkołą  bowiem jest samo życie. 
Tylko, że w niej nie ma gotowego rozkładu zajęć. Można je co prawda planować, nawet rozpisać piękny, idealny, gotowy scenariusz, ale ono i tak będzie nas zaskakiwać swoimi lekcjami, niezapowiedzianymi sprawdzianami i egzaminami. 
  Choroba może być jednocześnie najtrudniejszym egzaminem i wymagającą nauczycielką. Od takich najczęściej uczymy się najwięcej. Dotyka każdego z nas, wszak wszyscy jesteśmy tylko albo aż ludźmi. Któż z nas nie doświadczył chociażby grypy, zapalenia gardła, czy  zwykłego przeziębienia? Każdy. Przychodzą jak niezapowiedziane kartkówki, ale szybko się o nich zapomina, bo w ogólnym rozrachunku nie mają większego znaczenia.
  Czasem jednak zdarzają się poważniejsze egzaminy i o ile w szkole, czy na studiach mamy czas, żeby się do nich przygotować, tak w życiu często dowiadujemy się o nich nagle. Nikt  nas nie pyta, czy mamy ochotę brać udział w tej życiowej nauce. Choroba robi nam kolejne kolokwia, do których nie jesteśmy zupełnie przygotowani. Wiek często nie gra dla niej roli.
 Z chorobami nowotworowymi bardzo często tak właśnie jest. Pamiętam, jak podczas badań do pracy magisterskiej, pytałam chorych na raka płuc, jak dowiedzieli się o chorobie? W wielu przypadkach odpowiedź brzmiała: nagle, przypadkiem, w ogóle się tego nie spodziewałem...ale rak to tylko jeden z ''kierunków studiów życia wydziału chorób"na którym możemy  się znaleźć. Może to być nadciśnienie, depresja, cukrzyca, astma, SM, toczeń układowy ...czy każda, inna przewlekła choroba.
 Choroba często bywa wszechstronną nauczycielką. Potrafi być źródłem ogromnego cierpienia, lęku, bólu, niemocy psychicznej,  fizycznej, czy duchowej, ale może też stać się źródłem ogromnej nadziei i przewartościowania życia. 
Choroba ma też to do siebie, że lubi uczyć innych. Personel, znajomych, sąsiadów, członków rodziny.  Uczy pokory, cierpliwości, wrażliwości, miłości i otwartości na drugiego człowieka. Czasem też przeżywania bezradności.
Choroba nie jest osobą. Człowiek jest chory na daną chorobę, ale nie jest nią. O tym warto szczególnie dziś pamiętać. 
 Najcenniejsze co można dać osobie chorej to po prostu rzeczywista obecność i wysłuchanie, czasem dotyk i dobre szczere słowo. To nie wyleczy raka, czy innej choroby...ale może pomóc wytrwać w tym wymagającym egzaminie i pozwolić byśmy byli tą iskrą, która wniesie w nią dobrą naukę.
W uniwersytecie życia nigdy nie wiadomo, kiedy staniemy się nauczycielami lub nimi będziemy. Nie wszystkie lekcje też sobie możemy wybrać, ale  kiedy już się zdarzą możemy starać się wziąć i dać z nich to, co najlepsze dla nas i dla innych, choć często to bardzo trudny sprawdzian.

''You treat a diseaseyou win, you lose. You treat a person, I guarantee youyou'll win, no matter what the outcome.''                                       -Patch Adams

sobota, 3 lutego 2018

Szukaj dobra w każdej sytuacji.

   Ten post chodził już za mną od kilkunastu dni i właściwie cieszę się, że zdecydowałam się napisać go dopiero dzisiaj, bo gdybym napisała go od razu pewnie byłby tylko wyrażeniem mojej złości na sytuację w naszej służbie zdrowia, a dziś chciałabym, żeby miał zupełnie inny przekaz (oczywiście nutki złości nie zabraknie).

 W ostatnim czasie miałam okazję odbyć staż i mieć pod opieką trzy osoby chore onkologicznie. Było to dla mnie duże wyzwanie i wspaniałe doświadczenie. Nie o tym jednak dzisiaj. Jedna z pacjentek bardzo chciała, żebym wspierała ją po zakończeniu stażu. Poprosiła mnie, żebym spróbowała postarać się o pracę w szpitalu, w którym się leczy.  Raz nawet ją tam odwiedzałam. Zdawałam sobie sprawę, że realnie szanse są znikome, ale umówiłam się na rozmowę z profesorem kierującym kliniką.

 Miałam trochę czasu do rozmowy, więc poszłam do szpitalnego bufetu. Kupiłam białą kawę i usiadłam przy stoliku obok okna. Po kilku minutach podszedł Pan:
- Mogę się przysiąść?
- Jasne, proszę.
Usiadł naprzeciwko mnie z talerzem zupy pomidorowej i próbował podłączyć telefon do gniazdka.
-Kurczę chyba nie ma tu prądu.
-Padł Panu całkiem?
-Nie mi, żonie chciałem podładować.
-Może uda się w jakimś innym gniazdku.
- A, i tak będę mógł dopiero wejść do żony o 13, to może jeszcze się uda.
- O 13...to żona miała jakąś operację?
- Tak, 2 doba po przeszczepie.
- Długo żona czekała na przeszczep?
-No powiem Pani, że właśnie praktycznie wcale. Ja zrobiłem dosłownie wszystko, co mogłem.  To był przeszczep wątroby.
- A rozmawiał Pan już z żoną po operacji?
-Tak, tak wszystko się udało.
- I jak żona się czuje?
- Fizycznie nieźle...ale psychicznie powiem Pani, że jest kiepsko. Dostaje jakieś leki, po których się psychicznie bardzo kiepsko się czuje.  W ogóle jak jechała na operację to cała się trzęsła, tak się bała.
- Wcześniej Pana żona miała jakąś operację.
-Nigdy.
- A ktoś z nią rozmawiał przed zabiegiem? Próbował uspokoić?
-Nie, ja ją wiozłem nawet wózkiem, bo tak się bała.
- Szkoda, że nikt z nią nie porozmawiał. To naturalne, że odczuwała lęk w takiej sytuacji. Myślę, że był i jest Pan dla niej dużym wsparciem.

Porozmawialiśmy kilka minut. Pan opowiedział mi trochę o swojej rodzinie, o pacjentce, która leży z żoną na sali i potrzebuje wsparcia. Niestety musiałam uciekać na rozmowę. Pan powiedział mi, że bardzo się cieszy, że mnie poznał. To była bardzo miła chwila dla mnie.

Na rozmowie było miło,  Pan profesor okazał się bardzo miłym i taktownym człowiekiem, ale niestety przyszło mi  zderzyć się z  realiami:
- Wie Pani, mamy psychologa i mamy tylko jedno miejsce. Prawda jest taka, że mam pół etatu na onkologię i pół na hematologię, więc z tego stworzyłem etat dla jednej osoby.
Dowiedziałam się, że na innych oddziałach raczej  psychologa się nie uświadczy.

Zostawiłam dokumenty i poszłam do windy.

Tam zobaczyłam trzy kobiety. Jedna trzymała się za szyję, więc Panie spytały czy coś jej jest. Odpowiedziała, że to  emocji i z nerwów, bo dwa dni temu zmarła jej matka. Wysiadła chyba po dwóch piętrach. Gdybym spotkała ją na korytarzu, to pewnie bym z nią usiadła i porozmawiała.

Właściwie nie wyszłam stamtąd rozczarowana, bo liczyłam się z realiami. Wyszłam raczej wkurzona na rzeczywistość. Usłyszałam, że brakuje nawet etatów dla pielęgniarek. Co czyni oczywistym, że nikt nie będzie zatrudniał psychologa mając taki wybór.

  Natomiast po czasie spojrzałam na tą sytuację trochę inaczej i starałam się skupić na tym, czy mogę wyciągnąć z tej sytuacji coś dobrego. A czy mogę? Jasne. Spotkanie z tym Panem na pewno nie było przypadkowe. Jak zawsze w takich sytuacjach, po prostu wiem, że mieliśmy się w tamtym momencie spotkać :), spotkanie tej kobiety w windzie też na pewno nie było przypadkowe. To wszystko uświadamia mi, że to co chcę robić jest ważne i potrzebne. Z resztą uświadamia mi to też każdy pacjent, czy członek rodziny dzwoniący do telefonu zaufania. Taka pomoc jest ważna i potrzebna. Podejście holistyczne do pacjenta i wsparcie go na każdej z płaszczyzn i traktowanie go jak osoby z jej własnymi lękami, nadziejami, historią, umysłem, ciałem i duszą a nie tylko jak przypadku medycznego pt'' rak tego, czy tamtego'' zawsze będzie dla mnie NAJWAŻNIEJSZE.
Mam nadzieję, że nawet jeśli będę musiała zejść z tej drogi, spróbować czegoś innego, to kiedyś będę mogła zawodowo robić, to co naprawdę kocham.

Na pewno każdy z was ma sytuacje, w których nie potrafi znaleźć czegoś dobrego. Czasem warto spojrzeć na coś z dystansu. Wtedy można zauważyć ziarenko dobra i nadziei, tam gdzie pozornie ciężko ją znaleźć.


                ''Jedna radosna nadzieja jest więcej warta niż dziesięć suchych rzeczywistości.''