czwartek, 30 listopada 2017

Never give up.

  Pierwszą wiadomością, jaką zobaczyłam dziś rano po przebudzeniu była wiadomość o śmierci Łukasza- chłopaka, którego poznałam we wrześniu na szkoleniu dla przyszłych onkoasystentów.
 Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, jego twarz wydała mi się znajoma...później stało się jasne, że to ten chłopak, który jakiś czas temu walczył o swoje życie i zbierał środki na leczenie. Jak się okazało  teraz chciał się uczyć i pomagać innym w obszarze, w którym tak wiele przeżył i doświadczył ogromnego cierpienia. Chciał towarzyszyć osobom, które toczą podobną walkę. 
W tym momencie przypominam sobie jego twarz wpatrzoną z zaciekawieniem na ekran podczas jednego z wykładów. 

  Pamiętam, jak rozmawialiśmy chwilę pod koniec pierwszego szkolenia, jak mówił, że ma nadzieję, że to już była ostatnia bitwa i kolejny raz oszukał przeznaczenie, ale czeka jeszcze na potwierdzenie diagnozy zaćmy jako skutku ubocznego leczenia. Za tydzień okazało się, że diagnoza zaćmy się potwierdziła, ale już miał znalezione możliwości pomocy w Polsce i w Czechach. W trzecim tygodniu już się nie pojawił, otrzymaliśmy informację, że jest w szpitalu i będzie miał operację krwiaka. Niedługo potem okazało się, że musi stoczyć kolejny bój z chłoniakiem limfoblastycznym. Pamiętam, jak bardzo część naszej grupy przeżyła informację o tym, że Łukasz został pacjentem paliatywnym. 

  Łukasz się jednak nie poddawał. Uważam, że nigdy się nie poddał.  Z resztą jego flagowe słowa to ''NEVER GIVE UP''. Zostały wykorzystane naprawdę wszystkie  możliwości leczenia w Polsce i zagranicą...poruszone wszelkie kontakty i sposoby. Łukasz odszedł, bo my jako ludzie mamy w swej mocy ograniczone możliwości. Pozostawił nam jednak postawę, z której powinniśmy brać przykład. Postawę, która uczy, że warto walczyć do końca, w chorobie i generalnie w życiu. Nikt z nas nie ma nieograniczonego czasu na tym świecie, a każdy dzień jest darem.

Bardzo trudno jest nam zrozumieć śmierć. Jest ona ogromną tajemnicą. Zwłaszcza, kiedy odchodzą osoby tak młode i tak pełne życia. Wiem, że w Łukaszu była też bardzo silna wiara i wiele osób modliło się za niego, bo było to dla niego ważne. Mam nadzieję, że Bóg trzyma go już w swoich objęciach.
 Nam po ludzku ciężko jest to pojąć rozumem i wytłumaczyć sobie taką śmierć, bo to zwyczajnie nas przekracza. We mnie teraz jest nadzieja, że kiedyś, po drugiej stronie otrzymamy odpowiedź.
W poniedziałek byłam na spotkaniu ''Śmierć jako ostatni etap rozwoju'' i dziś siedzę i zastanawiam się, czy naprawdę zawsze jest to prawda? Rzeczywiście czasem proces odchodzenia sprzyja naprawieniu relacji rodzinnych, przewartościowania swojego życia, pojednania z Bogiem i innymi, poukładania w krótkim czasie wielu spraw, których nie byliśmy w stanie ułożyć latami...ale  chyba nie zawsze tak jest.
I w takiej sytuacji jak dziś nie patrzę na to w ten sposób. Odczuwam bezradność, bo widziałam kogoś we wrześniu, pełnego zapału i życia, a dziś jest już po drugiej stronie. Ciężko nam się do niej przyznać. Ciężko też nam ją przeżywać, ale  myślę, że nie zawsze wszystko trzeba lukrować, pocieszać się na siłę, uciekać od trudnych dla nas emocji. Czasem trzeba się z nimi skonfrontować i po prostu je przeżyć. Tu i teraz.

Chciałabym  podsumować to słowami, które ułożyłam przed chwilą-


''Rozum nie jest w stanie pojąć
Duch może wierzyć i ufać
Serce musi swoje wycierpieć
Oczy muszą swoje  wypłakać.''

Dziękuję za kolejną ogromną lekcję i kolejnego człowieka, który stał się nauczycielem dla mnie i dla wielu z nas. Niech jego życie, walka i postawa będą dla nas pomocą, by cieszyć się każdą chwilą i dawać siebie innym.